wszelkie rozmowy. Chociaż Danny dwa razy przyznał się do winy, a w rękach trzymał broń,

– Danny nie daje mi spokoju – wyrzuciła z siebie, zanim się zastanowiła. – Widziałam jego oczy. Bezradne, nienawistne, nieprzytomne. Znam to spojrzenie. Patrzyłam na te ciała i zastanawiałam się... Wszyscy mówią, że zwykła złość nie może doprowadzić dziecka do morderstwa, ale ja wiem, że może. Czasem trudno się przed nią obronić. Gdy się jest bardzo młodym, bezradnym i wrażliwym... – Głos Rainie załamał się. Siedziała, dusząc w sobie niewypowiedziane słowa, a serce tłukło się jej w piersi jak ptak w klatce. – Martwisz się, że mogłaś kiedyś postąpić jak Danny O’Grady? – zapytał Quincy. Nie odpowiedziała. – Nie jesteś Dannym dodał stanowczo. – Wiem o tym! Jestem kobietą, a kobiety nie wyładowują się na niewinnych. Z reguły nie bywamy masowymi czy seryjnymi morderczyniami. Koncentrujemy nasz gniew na tym, kto nas zranił albo niszczymy same siebie. Ale nie w tym rzecz. Myślę, że to problem przemocy. Przecież strzelanina to nie katastrofa samochodowa czy wypadek przy kombajnie. Nie jestem pewna dlaczego, ale przeszłość nagle wróciła. Zupełnie jakby matka umarła wczoraj. Tamtego dnia wszyscy tylko zastanawiali się, czy zabiłam, a nikt nie pomyślał, żeby zapytać mnie, jak się czuję. Nie wiem nawet, czy ja sama umiałam zastanowić się nad tym. Ona zachowywała się okropnie. Ale była moją matką. Poszło tyle wapna, żeby usunąć z sufitu krew. A ja całe dnie szorowałam podłogę, a mimo to wciąż wychodziły jakieś plamki. Była moją matką, na litość boską. Jedyną bliską osobą, jaką miałam. – Rainie, dobrze się czujesz? http://www.anatomiapalpacyjna.com.pl/media/ Tupot buciorów z wolna się przybliżał i uciekająca przypomniała sobie, że najnowszy regulamin olimpijski przewiduje oprócz sprintu, czyli biegu na krótki dystans, również stayering, zawody długodystansowców. Wyglądało na to, że w tej dyscyplinie zwycięstwo przypadłoby raczej bratu Jonaszowi. Mgła rozwiała się, a i świt powolutku nabierał sił, tak że wreszcie można było zobaczyć, jaki to dystans trzeba będzie pokonać. Z lewej, o wiorstę albo i półtorej, sennie szarzały dzwonnice miasta. Tak daleko tracąca siły pani Polina za nic by nie dobiegła; cała nadzieja w tym, że spotka kogoś, kto ją uratuje. A jeśli nie spotka? Na prawo, nie dalej niż o trzysta kroków, bielała na skale samotna wieżyczka, na oko sądząc – latarnia ostrzegająca żeglarzy. Przecież musi tam ktoś być! Pół biegiem, pół zwykłym krokiem, ciężko sapiąc, rzuciła się ku wąskiej, murowanej budowli. Trzeba by było krzyknąć, zawołać pomocy, ale na to już sił nie starczyło. Dopiero kiedy do latarni zostało tyle co nic, uciekinierka zobaczyła, że okienka są zabite

i dzisiejszym Adamem Podhoreckim. Lang czeka chwilę. Zmienia ton. – Tym razem nie oszukasz siebie ani mnie. Wiesz o tym? – Komisarz niemal szepcze. – Nawet nie próbuj zaprzeczać: między tobą i mordercą jest jakaś więź. Jeszcze jej nie Sprawdź w bramie. Otwierają się, a z wnętrza wylewa się zapach kalwadosu. Zaraz za nim pojawia się nieogolona twarz konsjerża, która niechlujnie zwisa na kościach czaszki. Portier natychmiast cofa się, by odsłonić wejście. Wnętrze domu też niczym się nie wyróżnia. Z prawej strony drzwi do stróżówki, po lewej spirala schodów, którą snują się aromaty rozgotowanej kapusty i kocich szczyn. W głębi drzwi na zamknięte podwórko z wychodkiem i mikroskopijnym ogródkiem, którego nikt nie pielęgnuje, więc zarósł pokrzywami i łopianem.