O1ivia nie podda się bez walki.

– Może jeszcze tam zajrzę. A potem wynajmę pokój w tej spelunie, którą ostatnio nazywasz domem – mruknął Montoya. – Jeśli znajdziesz Fernanda, zadzwoń. – Jeśli go znajdę. – Musi gdzieś być. Trzeba tylko szukać, myśląc jak ten dupek, a znajdziesz go. Myśl jak glina, człowieku. – Rozłączył się i cisnął torbę na tylne siedzenie. Mapa i GPS zaprowadzą go do Encino, a tam znajdzie knajpę Blue Burro. Mówił po hiszpańsku równie płynnie jak po angielsku. Przy odrobinie szczęścia czegoś się dowie. W Whitaker College Bentz zaparkował koło sali gimnastycznej i poszedł do kantyny studenckiej. Stanął w kolejce za dwiema rozchichotanymi studentkami, odebrał zamówienie – hot doga z frytkami i pepsi w butelce – i usiadł przy stoliku w rogu, za sztuczną palmą w donicy. Jedząc, nie odrywał wzroku od drzwi. Grupki młodzieży wchodziły i wychodziły. Niektórzy wyglądali raczej na uczniów szkoły średniej, inni byli całkiem dorośli – uzupełniali brakujące przedmioty z lat studenckich albo wracali na studia, by zacząć nowe życie. Goci, punki, dyskotekowe laleczki, komputerowcy – byli tu wszyscy Analizował każdą twarz, ale nie widział Fernanda Valdeza wśród studentów zajętych nauką jedzeniem, plotkami i muzyką. Nie dziwiło go to. Fernando najwyraźniej unikał policji. Choć od rana nie miał nic w ustach, prawie nie czuł smaku wyschniętych frytek i wiekowej parówki. Myślami był gdzie indziej, przy O1ivii. Oby żyła. Cała. Zdrowa. Jest twarda. Pamiętaj o tym. Już raz poradziła sobie z psychopatą. http://www.aranzacja-wnetrz.edu.pl/media/ Jej i Lucy. Wyjęła iPoda z plecaka i podłączyła do wieży stereo, własności Trishy. Muzyka huknęła głośno, ale w całym budynku mieszkali tylko studenci, więc nikt nie narzekał na hałasy czy imprezy, których formalnie zakazano. Idąc do pokoju, który dzieliły z Trishą, zabrała z półki wspólne ciężarki. Znalazła skrawek przestrzeni na dywaniku między swoim niepościelonym łóżkiem i toaletką koleżanki i zaczęła ćwiczyć mięśnie ramion w takt piosenki Fergie. Nie będzie miała firanek na ramionach. O nie. Choćby musiała robić po tysiąc pompek w wieku osiemdziesięciu lat. Osiemdziesiątka. Jezu. Za sześćdziesiąt lat. Za pięćdziesiąt dziewięć od dzisiaj! Powtórzenia przychodziły łatwo. Zamknęła oczy. Zmieniła się piosenka i nastrój. Zagubiła się w rytmicznym przeboju Justina Timberlake’a, potem Maroon 5... Jeszcze jedna seria. Teraz dopiero poczuła mięśnie ramion. Dawaj, dawaj, poganiała się. Muzyka dudniła jej w głowie. Dasz radę.

152 przed główną bramą szpitala. - Bez komentarza. - To już drugie zabójstwo i trzecie usiłowanie zabójstwa w ciągu dwóch tygodni, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co przytrafiło się Amandzie Montgomery. Co to oznacza? - To oznacza, że dwie osoby nie żyją. Jedna żyje. - Odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi. Nie dała się spławić. Musiała prawie biec, ale zdołała dotrzymać mu kroku. Jasne, była szczupła, wysportowana, w świetnej formie. Reed nie znosił tej piegowatej baby o różowawych włosach. Oznaczała kłopoty. Poważne kłopoty. Patrzyła na niego przez ciemne okulary, wydymając gniewnie usta. Ale nie poddawała się. Była przecież córeczką sędziego Ronalda Gillette. Porażka nie była zapisana w jej genach. - Ale czy w Savannah grasuje seryjny morderca? - zapytała. - Bez komentarza. - Detektywie, proszę posłuchać... - Nie, pani Gillette, to pani posłucha. Mam robotę i brak mi czasu na takie pierdoły. Zrozumiała pani? Kiedy przygotujemy oświadczenie, będzie pani mogła porozmawiać z rzecznikiem policji. Z przyjemnością panią o wszystkim poinformuje. A teraz muszę iść. - Szklane drzwi rozsunęły się i wszedł do środka. O dziwo, nie poszła za nim. Przeskakując po dwa stopnie, wbiegł na drugie piętro, gdzie czekała na niego kolejna kobieta. Ciężki dzień. - No, najwyższy czas - zamruczała Morrisette. Stojący za nią policjant, Joe Bentley, przewrócił oczami, a Reed pomyślał, że Morrisette pewnie już im wszystkim dała popalić. Kolejny policjant z ostrzyżonymi najeża rudawymi włosami i zakrzywionym nosem posłał Morrisette wściekłe spojrzenie, a do Reeda szepnął głośno, tak żeby wszyscy słyszeli: - Żona pana szukała i, jak Boga kocham, jest wkurzona. - Goń się, Stevens - odpaliła Morrisette. - Ach, zapomniałem, że to przecież ty jesteś głową rodziny i... - Daruj sobie - warknął Reed. - Nie mamy czasu. - Dziękuję, kochanie - zaświergotała Morrisette, żeby dolać oliwy do ognia, a potem spoważniała. - Wygląda na to, że ktoś nie mógł się doczekać na kostuchę. - Weszli do pokoju Bernedy Montgomery. Leżała na łóżku z otwartymi oczami utkwionymi w sufit; na stolikach i parapecie stały kwiaty i kartki z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Ale w obecnej sytuacji pani Montgomery już ich nie potrzebowała. Diane Moses i jej ekipa stawili się w pełnym składzie. Pokoje sąsiadujące z pokojem Bernedy zostały odgrodzone żółtą taśmą. - Pracujemy szybko, ale wolno nam idzie. Administracja szpitala nas pogania. Nie podobają im się nasi fani z kamerami koczujący w holu. No i pewnie chcieliby jak najszybciej zrobić użytek z tych łóżek. Wiecie, ile kosztuje jedna noc tutaj? Dużo. Kilka tysięcy. Tylko za sam pobyt. Bez żadnych badań. Więc pewnie chcieliby, żeby to łóżko zwolniło się jak najszybciej. A ją wysłać do kostnicy. I to migiem - powiedziała Diane, gdy jej zespół krzątał się po pokoju. Reed przyjrzał się ofierze. - Spójrz tutaj. - Diane wskazała na nadgarstki Bernedy. - Prawdopodobnie walczyła. Jedna jej ręka była przywiązana do łóżka, żeby nie ruszała nią i nie wyrwała igły od kroplówki, ale i tak igła leżała obok. Na nadgarstku są ślady. Reed przyglądał się siniakom. Przez co ta kobieta musiała przejść, zanim zginęła! 153 - Są inne ślady? - Nie, ale sprawdzamy pod paznokciami. Mamy nadzieję, że zaatakowała zabójcę wolną ręką, i znajdziemy naskórek do badań DNA. - Jak to się stało? Przecież miała coś z sercem, nie podłączyli jej do monitora? - Owszem, ale pielęgniarka, która czuwała w dyżurce, pobiegła do innego pacjenta. W pokoju 312 włączył się alarm. Przypuszczam, że nasz morderca wśliznął się tam, odłączył faceta od monitora, a gdy alarm zaczął piszczeć, wszyscy pognali do tamtego pokoju. Morderca zakradł się do Bernedy, wyłączył monitor i załatwił ją. Nie potrzebował wiele czasu. I tak już ledwo żyła. - Jej alarm się nie włączył? - Nawet nie pisnął. Był wyłączony, ale na pewno nie przez pielęgniarki. Ktoś wiedział, co robi. - Wspaniale - warknął. - A ten facet z 312? W porządku? - Ledwie zipie. Nic nie pamięta. Ale sprawdzamy też jego pokój i pytamy wszystkich z nocnej zmiany, co pamiętają, Jak dotąd nikt nic nie widział. Nic podejrzanego. - Czas zgonu? - Między trzecią piętnaście a trzecią dwadzieścia; to znaczy wtedy odezwał się alarm tamtego faceta. Kiedy pielęgniarki wróciły do dyżurki, było już po wszystkim. - A wcześniej? Została przyjęta chyba wczoraj. Może coś mówiła? Morrisette potrząsnęła głową. - Właściwie nie. Otworzyła wieczorem oczy i powiedziała coś niewyraźnie. Pielęgniarka nie mogła zrozumieć. Wydawało jej się, że pacjentka prosi o cukier. Ale to niemożliwe, przecież pani Montgomery miała lekką cukrzycę. - Lekką? - Nie brała insuliny. Pokojówka, Lucille, natychmiast się spakowała. Hannah, najmłodsza córka Bernedy, twierdzi, że pokojówka wybiera się do swej siostry na Florydę. Skoro stara wyciągnęła kopyta, to nic tu po niej. - Rozumiem, że nie jest blisko związana z rodziną. - Chyba nie, chociaż opiekowała się wszystkimi dziećmi. Z tego co zrozumiałam, dostanie część majątku. Reed przypomniał sobie detektywa Montoyę z policji w Nowym Orleanie. Twierdził, że córka Lucille zaginęła. - Wróci na pogrzeb? - Nie wiadomo. Dla mnie to trochę dziwne, ale przecież w tej rodzinie wszystko jest dziwne. Trudno nie zauważyć, pomyślał Reed. - Rodzina jeszcze tu jest? - W poczekalni. Pomyślałam, że zechcesz z nimi porozmawiać. - Porozmawiam. - Poszedł za nią korytarzem do poczekalni. Caitlyn, Hannah i Troy siedzieli zgarbieni na niewygodnych kanapach. Amanda stała obok doniczki z palmą. Wszyscy mieli twarze naznaczone bólem. - Mówiłam panu - odezwała się Amanda, gdy tylko wszedł - mówiłam panu, że tak będzie! - Siniak nad okiem przybrał kolor, którego w żaden sposób nie dało się zamaskować makijażem, ale poza tym nie było po niej widać żadnych skutków niedawnego wypadku. - Widzi pan, co się stało! - ciągnęła wzburzona. - Nasza matka nie żyje. Mój Boże, czy wy kiedyś złapiecie tego psychopatę? 154 - Robimy, co w naszej mocy. - To nie wystarcza. Nie widzi pan? Macie coraz mniej czasu. Ten, kto to robi, zwiększył właśnie tempo. Lepiej wynajmiemy prywatnych detektywów. - Amando, uspokój się - rozkazał Troy. Siedział zgarbiony w rogu kanapy, splecione dłonie zwiesił między kolanami. Twarz miał zbolałą. Wyglądał jakby nie spał od wielu dni. - Nie mów mi, co mam robić. Ktoś zabił naszą matkę. I myślę, że prywatny detektyw to dobry pomysł. Najwyraźniej szaleje tu jakiś psychopata i wykańcza nas po kolei. Z jakiegoś powodu uwziął się na Montgomerych. Nikt z nas nie jest bezpieczny. Najmłodsza, Hannah, pociągała głośno nosem i ocierała łzy chusteczką. Patrzyła na Reeda jak na wroga. Caitlyn wyraźnie zesztywniała na jego widok. Oczy miała zupełnie suche. - Będą mi potrzebne państwa zeznania. - Świetnie. Myśli pan, że jedno z nas to zrobiło? - Amanda spojrzała na zegarek. - Mam dużo do zrobienia, wie pan, trzeba powiadomić kilka osób, zająć się pogrzebem... - Urwała, na chwilę wypadła z roli kobiety twardej jak skała. - Chciałabym, żeby Ian był w domu. - Proszę nas zrozumieć. Wiem, że przeżywają państwo trudne chwile, ale my musimy wykonywać swoje obowiązki. Próbujemy się dowiedzieć, co się dzieje - tłumaczył, z trudem tłumiąc irytację. Nie tylko oni mieli już tego dość. On też chciał jak najszybciej zakończyć sprawę. - Zacznijmy od pani - zwrócił się do Caitlyn. Sięgnął po dyktafon, a Morrisette otworzyła notatnik. Zanotują zeznania i spróbują zawęzić krąg podejrzanych. - Gdzie pani była zeszłej nocy około trzeciej? W pewnym sensie przykro mi z powodu matki, ale nie przyjdę na pogrzeb, więc proszę, nie próbuj mnie namawiać. Zadzwoniłabym, ale wiedziałam, że będziesz mi prawić mo-rały. Krótki e-mail od Kelly czekał na Caitlyn, gdy wróciła ze szpitala. Rozmowa z policją wyczerpała ją, traktowali ją jak podejrzaną. Potem przebijała się przez miasto w popołudniowym tłoku; zdarzył się jakiś wypadek i korki były większe niż zazwyczaj. Otworzyła dach, włączyła klimatyzację, ale mimo to wciąż rozpływała się z gorąca. A teraz, po powrocie do domu, czekało na nią jeszcze to. Świetnie. To tyle na temat poprawy stosunków w rodzinie. Matka nie żyła. Odeszła na zawsze. Czy Kelly tego nie rozumiała? W obliczu śmierci wszystko inne traciło znaczenie. Matka umarła. Caitlyn zamrugała, powstrzymując łzy. Serce jej się ścisnęło. Poradziła sobie podczas tego cholernego przesłuchania, nie załamała się, opanowała emocje, ale wracając do domu, zaczęła tracić kontrolę. Nigdy nie była ulubienicą matki, ale zachowała wiele dobrych wspomnień. Szczęśliwe lata dzieciństwa kojarzyły się właśnie z matką. Ale trzeba żyć dalej. Nie wolno poddać się rozpaczy. Nigdy nie była z matką bardzo blisko, a jednak czuła, że doznała ogromnej straty. Poszłaby pobiegać. Gdyby tylko dało się uniknąć mediów. Przeszedł ją dreszcz, gdy przypomniała sobie, jak zlecieli się do szpitala. Krwiopijcy. Najpierw policja, a potem dziennikarze. Czasami przychodziło jej do głowy, że powinna opowiedzieć detektywowi Reedowi o tej nocy, kiedy zginął Josh, powiedzieć mu o tym, jak obudziła się w zakrwawionej sypialni. I niech się dzieje co chce. Oszalałaś? Niemal usłyszała głos Kelly. Sprawdź Nie powinna tego robić, nie powinna wpadać w pułapkę zmysłów, gdy dręczy ją strach o ich wspólną przyszłość, ale jego dotyk uwodził jak zawsze, jego bliskość dawała ukojenie. Jego język naciskał, pokonał opór jej zębów, zapraszał do zabawy. Nie, Liwie, nie daj się zaspokoić seksem, gdy pragniesz rozmowy. Podciągnął jej koszulę nocną, muskał palcami jej skórę. Ciągle ją całował, błądził rękami po jej udach, biodrach, talii. – Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł – szepnęła. – Nie tylko dobry. Świetny. – Ściągnął z niej koszulę nocną, cisnął na podłogę i przykrył sobą. – Nawet przez sekundę nie waż się myśleć, że nas skreśliłem – powiedział, gdy mocowała się z jego bokserkami, pieszcząc przy okazji napięte pośladki i silne uda. Chciała mu uwierzyć. Bardzo chciała. – Rozkoszuj się – szepnął. Oddała mu się duszą i ciałem. Później nie spała. Wentylator młócił powietrze, zmuszał je do ruchu.