Zaskoczył ją tym pytaniem.

- Jaki byłby w tym sens? Przecież dzieci śpią! Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu! Przeszkadzał mu za to sposób, w jaki działał na niego zapach jej perfum. - To tutaj. Znajdzie tu pani płyty i sprzęt grający. Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. - Ojej! Jaki nowoczesny sprzęt! - zachwyciła się. - To fakt, nie miałbym nic przeciwko zainstalowaniu takiego samego w Summerhill. - Otworzył szafę i wskazał na setki płyt kompaktowych poustawianych na półkach równiutko, w kolejności alfabetycznej. - Dzięki. - Willow ukucnęła przy szafie równie podekscytowana, jak dziecko odpakowujące prezenty pod choinką. — Mój ulubiony wykonawca! - Wyjęła jedną z płyt z szafy. - Cudownie... Całkowicie zapomniała o jego obecności. Wiedział, że musi ją zostawić samą, bo inaczej nie zdoła się powstrzymać, by nie pogładzić jej włosów. Chrząknął. - To ja już sobie pójdę. http://www.auto-miarka.net.pl/media/ jutro dzieci do mojej mamy. - Ależ jutro ma pani wolne... - I tak spędzę dzień z Jamiem, a myślę, że on też ucieszy się z towarzystwa rówieśników. Rano pojadę do domu sama, ale po południu przyjadę po dzieci. Czy ma pan coś przeciwko temu, żeby zjadły z nami obiad? - Ależ skąd! - W takim razie to ustalone. Dziękuję, doktorze Galbraith. Zamierzała się odwrócić, ale Scott ją powstrzymał. - Proszę chwilę zaczekać. Spojrzała na niego pytająco. - Jestem ciekaw, kim był ten młodzieniec, którego przyprowadziła pani Caird? Widziałem, jak rozmawialiście.

Lysander zwolnił na skraju lasu. Znajdowali się blisko miejsca, gdzie Clemency zbierała grzyby, a zarazem nieda¬leko błoni. W oddali widzieli jarzące się światła pochodni. Lysander skierował konia w stronę żywopłotu i stanął. - Tu się zatrzymamy. Przywiążę Truskawkę do drzewa, nie sądzę, by ktokolwiek ją zauważył. - Zeskoczył z konia i wyciągnął do niej ręce. Clemency bez namysłu zeskoczyła i przez chwilę markiz trzymał ją w objęciach. Poczuła bicie jego serca i mocny uścisk ramion. Puścił ją nagle, jakby nic się nie stało. A może w istocie nic nie zaszło? Trzęsącymi się rękoma Clemency poprawiła włosy, Lysan¬der zaś rozluźnił popręg klaczy i ruszył w drogę. - Tędy - rzucił krótko. Clemency podążała za nim w milczeniu. Gdy zbliżyli się do wioski, dostrzegli plac wypełniony tancerzami. Kilkaset rozbawionych osób tańczyło, śpiewało i popijało rozmaite trunki. Sprawdź - Jestem pewna, że tak, milordzie, pod warunkiem, że poinformuje się ją kilka dni wcześniej - odparła Clemency. Jednocześnie pomyślała, że pomoc pani Marlow to dla niej dobra wymówka, by samej pozostać na uboczu. - Lysandrze, jeśli panna Stoneham ma nadzorować przy¬gotowania, co, mam nadzieję, uczyni, w żadnym razie nie może być pozbawiona przyjemności uczestniczenia w pikniku - oznajmiła lady Fabian i uśmiechnęła się do Clemency. Spodobała się jej ta dziewczyna, która pragnęła zbliżyć do siebie Arabellę i Dianę. Również jej próby rozmowy z Dianą podczas posiłku nie pozostały nie zauważone. - Mam nadzieję - odparł markiz niezobowiązująco. Giles rzucił matce spojrzenie pełne wdzięczności. - Pani obecność na pikniku, panno Stoneham, jest nie¬odzowna - szepnął później Mark, pochylając się w salonie nad oparciem krzesła Clemency. - Doprawdy? - spytała lodowato. Dostałem kosza? To intrygujące, pomyślał Mark. Pozwolił osobie dotknąć jej złotych loków i dodał: - Sprawiłoby mi to wielką przyjemność, ma się rozumieć. Lysander przez cały czas obserwował ich z końca pokoju. Uzgodniono z lady Heleną, że Clemency będzie spędzać niedzielne popołudnia z panią Stoneham. Po pełnych emocji chwilach w Candover Court widok kuzynki Anne w kościele był dla niej najmilszą nagrodą. Dziewczynie wydawało się, że spędziła w posiadłości markiza co najmniej kilka tygodni, i miała wrażenie, że wydarzenia ostatniego dnia wymagają dłuższych przemyśleń. Potrzebowała ciszy i spokoju, toteż z przyjemnością przysiadła się w ławce do kuzynki Anne i poczuła, że świat wokół niej znowu zwalnia swoje szalone tempo. Oczywiście, nie było to w smak Markowi Baverstockowi. Wdowa po szanowanym pastorze, na dodatek tak blisko wrót Candover Court - to ostatnia rzecz, jakiej pragnął. Niewyob¬rażalne wydawało się przekupienie takiej kobiety. Już ją widział, wrzeszczącą wniebogłosy na wieść o kompromitacji drogiej kuzynki. Wiedział, że jeśli nie będzie postępował ostrożnie, może wpaść w poważne tarapaty. Zachowanie pana Baverstocka nie było główną przyczyną niepokoju Clemency. Gdy znalazła się w maleńkim salonie kuzynki Anne, zaczęła niepewnie opowiadać o swoich problemach.