- Acetaminophen. - Tylenol? - Tak. - Cos jeszcze? - Tak, kodeine. - A co brałam przedtem? - spytała Marla, podchodzac do niego. -Co przepisał mi doktor Robertson wtedy w szpitalu? - Halcion. - Co to jest? - Triazolam. Łagodny srodek uspokajajacy. - Swietnie. - Czy naprawde go potrzebowała? - Posłuchaj, nie mam zamiaru brac ¿adnych leków przeciwbólowych. Mysle, ¿e wystarczy mi aspiryna. Wezme ja, kiedy ból zacznie mi dokuczac, a jesli nie bede mogła spac, trudno. Jakos to wytrzymam. - Ale... - To moje ciało, Tom, i obojetnie, co kazano ci robic, ja o nim decyduje. Jesli doktor Robertson bedzie z tego niezadowolony, sama z nim porozmawiam. To samo dotyczy mojego me¿a. Załatwie to z nim. http://www.ayoslo.pl siedzac koło niej na identycznym krzesle po drugiej stronie biurka, zza którego Paterno uwa¿nie obserwował ich oboje przez zsuniete na koniec nosa okulary. Na biurku le¿ały teczki z aktami, stał komputer, wszedzie widac było okragłe slady po kubkach z kawa. Z tyłu, za biurkiem, wisiała tablica, do której przypieto zdjecia z kilku ró¿nych spraw. W jednym rogu zgromadzono fotografie rozbitego czarnego mercedesa, zakrwawionego ciała Pam, resztek zweglonej cie¿arówki i wielkiej wyrwy w barierce. Marla z trudem oderwała oczy od tych makabrycznych obrazów. Zadr¿ała, kiedy przypomniała sobie te noc i przerazliwy krzyk Pam. - Słyszałem, ¿e ktos wzywał z waszego numeru ambulans, a potem zrezygnował.
się, że skończy jako sopran w kościelnym chórze, z którego Peggy Sue była taka dumna. - Znajdziemy jakiś sposób. - Chcesz powiedzieć, że to ty znajdziesz jakiś sposób. - Wyrwała nadgarstek z dłoni Shepa i przez chwilę nóż znajdował się niebezpiecznie blisko jego klaki piersiowej. - Zrób sobie zabieg, Shep, i postaraj się o tę posadę szeryfa, bo mam dosyć tej nędzy. Wierz mi, dopóki tego nie zrobisz, nie będę z tobą spała. - Ależ kochanie... Sprawdź wzroku z ulicy, jakby chciał siła woli zmusic uciekiniera do powrotu. - W okolicy sa pewnie dziesiatki czarnych jeepów - powiedziała Marla. Osłaniajac dłonia oczy, patrzyła w strone zachodzacego słonca. -Nie byłoby te¿ nic dziwnego w tym, gdyby ta sama osoba, która przyjechała wtedy po Cherise, pojawiła sie dzis w kosciele. Mo¿e ten samochód nale¿y do jej me¿a albo do jednego z jej przyjaciół, albo do kongregacji. - Mo¿liwe. Ale czy to tylko zbieg okolicznosci, ¿e ten, kto przyjechał tym samochodem, zwiał, skoro tylko sie tu pojawilismy? - Mo¿e. - A mo¿e nie - odparł Nick. Jego dobry nastrój znikł.