ni. Niania leżała spokojnie przy drzwiach łazienki, pilnu-

- Tak, tatusiu - przytaknęła bez przekonania. - Mamusia bardzo cię kocha. Chce, żebyś wyrosła na porządnego człowieka, dlatego czasami zwraca ci uwagę, ale nie chce ci robić przykrości, pamiętaj. - Tak, tatusiu - powtórzyła. Zerknęła na ojca, ale i on, podobnie jak ona, nie wierzył chyba we własne zapewnienia. Pewnie się zastanawiał, co takiego jest w jego córeczce, że matka jej nie kocha. Gloria miała ochotę umrzeć. - Co się dzieje, skarbie? - Nic, tatku - szepnęła smutno. Phiłip zamyślił się na chwilę, a ona modliła się w duchu, by zadał jej jakieś pytanie i zmusił do wykrztuszenia prawdy. On jednak milczał, a kiedy odezwał się w końcu, w jego głosie dosłyszała fałsz: - Myślałaś już, co chcesz na urodziny? - To jeszcze dwa miesiące. - Dwa miesiące przelecą, nie będziesz nawet wiedziała kiedy. Powinnaś się zastanowić. Owszem, zastanowiła się. Pragnęła tego samego, co w zeszłym roku, tego samego, czego życzyła sobie na każde urodziny. Żeby mama ją kochała. - Nie, nie zastanowiłam się - mruknęła. - Nic nie szkodzi. - Philip położył jej rękę na zaciśniętej dłoni. - Ja coś już upatrzyłem, w sam raz na ósme urodziny mojego skarbu. Nie doczekawszy się odpowiedzi, uścisnął małą łapkę. - Chodź, przejdziemy się po hotelu przed powrotem do domu. - Dobrze - bąknęła przez łzy. Z początku była tak osowiała, że nie cieszył jej zwykły rytuał, ale stopniowo rozchmurzyła się, ulegając magii St. Charles. Była znów szczęśliwa, że przemierza hotelowe sale u boku ojca. Tata ją kochał, tego była pewna, obydwoje też kochali to miejsce. Tutaj mama nie mogła zrobić jej nic złego. Kiedy obeszli już wszystkie piętra i upewnili się, że wszystko jest w idealnym porządku, Philip wezwał windę - inspekcja dobiegła końca. - Najważniejsza jest frekwencja - powiedział, gdy wsiadali do pustej kabiny. - Hotel powinien być zawsze pełen gości. Puste pokoje to stracone pieniądze, tym bardziej że personel musi utrzymywać zawsze ten sam standard, czy mamy dwudziestu gości, czy dwustu, rozumiesz? Skinęła głową, a ojciec mówił dalej: http://www.betondekoracyjny.net.pl/media/ - Lex, to wspaniała nowina! Wolałabym jednak, żebyś usiadła. Od patrzenia na ciebie kręci mi się w głowie. - Nie mam ochoty siadać. Poza tym twoi rodzice mogą wrócić lada chwila. Nie chcę stawiać ich w kłopotliwej sytuacji. Vixen oparła się o poduszki. - Dobrze, więc sobie chodź. Ale czy przyszło ci do głowy, że małżeństwo z Kilcairnem może być korzystne również dla ciebie? To jeden z najbogatszych ludzi w Anglii i nikt nie śmie mu się narażać. - Szkoda, że nie słyszałaś, co mówi o kobietach, miłości i małżeństwie. Straszne rzeczy. Czasami aż mnie ręka świerzbiła, żeby go uderzyć. - Kiedy indziej marzyła, żeby go pocałować i znaleźć się w jego silnych ramionach, ale do tego nie zamierzała się przyznać. - Nie wygląda mi na głupiego, Lex. Z pewnością miał podstawy sądzić, że zgodzisz się na małżeństwo.

domu kasy. Może nie była idealną matką, ale kochała go. Żyli biednie, ale mieli siebie nawzajem. W rozmowach z kumplami uświadamiał sobie, jakie to ważne, by w złym, brutalnym świecie mieć kogoś, kogo się kocha i na kim można się oprzeć. Kiedy kraby się skończyły, część dzieciaków zbiła się w mniejsze grupki. Ktoś drzemał w kącie, reszta poszła w miasto i tylko Tina trwała nieporuszona na swoim miejscu. Zalękniona, niepewna, sama. Santos wstał i podszedł do niej. - Cześć - zagadnął z uśmiechem. - Jestem Santos. Podniosła na niego wzrok i zaraz spuściła oczy. - Cześć. W jej głosie słyszało się łagodność, niemal słodycz. I lęk. Zbyt łagodny, zbyt słodki głos jak na dziewczynę z ulicy. Szybko stwardnieje, pomyślał, nabierze ostrych tonów. O ile przetrwa. Sprawdź - Wiem, Lily. Ja... Pokręciła głową, a właściwie raczej próbowała pokręcić. - Jesteś mi bliski jak syn. Rodzony syn. Bez ciebie... moje życie... Walczyła z bólem, z trudem łapała powietrze, ale musiała mu powiedzieć tych kilka najważniejszych słów. - Zanim się pojawiłeś w moim życiu, byłam jak martwa. Ty dałeś mi coś... już myślałam, że nigdy nie będę... miała. Dałeś mi miłość, Victorze. Jesteś dobrym chłopcem... chcę, żebyś usłyszał wszystko, zanim... zanim umrę. - Dość tego, Lily. - Wtulił twarz w jej włosy. - Nie strasz mnie. - Zasługujesz na... wszystko, co najlepsze. Nie wiesz nawet o tym. Przyrzeknij mi... bądź dobry dla siebie. Nie oszukuj się... jak ja. - Położyła dłoń na sercu. Straszliwy, przejmujący ból uniemożliwiał mówienie i nie pozwalał myśleć. Lily zamknęła oczy. - Nie, Lily, poczekaj! - Usłyszała przerażenie w jego głosie. - Ty mi też dałaś tak wiele. Dom, rodzinę, miłość. Nie rób tego, proszę... Nie umieraj. Nie możesz mnie zostawić. Potrzebuję cię. - Hope - szepnęła Lily bez tchu, zaciskając palce na jego koszulce. - Muszę... muszę ją zobaczyć. Pogodzić się. To moje dziecko. Ja... Nie mogła dłużej mówić. Słyszała jeszcze syrenę ambulansu, ciche, gorączkowe zaklęcia Santosa, płacz dziecka sąsiadów. I ptaki. Ich słodki, nawołujący śpiew. A potem już nic. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY