dopuści się jeszcze jednego przestępstwa. Bo jaką różnicę zrobi jej to teraz, po wszystkich

imiona mu się mylą. To jego współpustelników tak nazywali, Teognost i Dawid. Ale kiedym ojcu ekonomowi słowa igumena pustelni przekazał, z tym, co żem sobie pomyślał, ten mnie za brak szacunku zrugał i sens wyłożył. Pierwsze trzy słowa – „Twoje są niebiosa” – regulaminowe są, z Etanowego psalmu, zapowiadają królestwo niebieskie. Tak przełożony zawsze nowego pustelnika spotykać powinien. A ostatnie słowo – dowolne, od siebie, dla monasterskich uszu przeznaczone. Powiedział ojciec ekonom, że starzec zawiadamia nas, kto z braci do nieba poszedł. Nie Dawid, znaczy się, tylko Teognost. Pelagiusz zastanawiał się przez chwilę. – Ojcze, ty przecież już dawno za łódkarza tu jesteś. I poprzedniego pustelnika też, myślę sobie, na wyspę woziłeś? – Na Wielkanoc, starca Dawida. A przedtem, zeszłego roku na Zaśnięcie, starca Teognosta. A jeszcze wcześniej starca Amfilochiusza, przedtem Geroncjusza... A może, czekaj, czekaj, Agapita? Nie, Geroncjusza... Wielu ich, orędowników naszych, przeprawiłem, wszystkich człowiek nie spamięta. – To znaczy, że igumen pewnie za każdym razem nowego starca tak witał, o zmarłym oznajmiając. Tyś, ojcze, po prostu zapomniał. – Niczego nie zapomniałem! – rozeźlił się brat Kleopa. – „Twoje są niebiosa” pamiętam, było. A imienia nigdy nie wymieniał. To już potem wedle wszystkich okoliczności się wyjaśnia, kto z pokutników duszę Panu Bogu oddał. Dla nas, żywych, oni i tak już nieboszczyki, przez braci odśpiewane i do kaplicy Pożegnalnej odprowadzone. Mógłby Izrael http://www.bhp-nabudowie.com.pl/media/ wątpliwe talenty ich autorów. Ale żaden z gości salonu nie ma na to ochoty. Przy kilku stolikach rżną już ostro w wista, bo grafiki są tylko tłem prawdziwych dramatów, które rozgrywają się w nielegalnym królestwie gry Eustachego Gruszczyńskiego. 20/86 – Faraonik, Podhorecki, spróbujesz szczęścia? – Gruszczyński otwiera komodę i wyrzuca na pusty stół tuzin nowiutkich talii. – Szczęścia? – Podhorecki sadowi się na rozklekotanym krześle, które pamięta czasy, kiedy nikt prócz Pana Boga nie znał słowa

– W gruncie rzeczy to jestem potwornie samotny. A przecież, wie pani, tak by się pragnęło zrozumienia, ciepła i... pieszczoty, tak, tak, najzwyczajniejszej, ludzkiej pieszczoty. Oparłszy czoło o ramię damy, w którym to celu musiał z lekka ugiąć kolana, pułkownik ciężko westchnął. – Ja... Ja nie po to wybrałam się na Ararat – wyszeptała zmieszana pani Natalia, niby odpychając głowę Feliksa Stanisławowicza, ale jednocześnie przebierając palcami w jego Sprawdź w kucki i rzeczywiście – palce namacały sznurek krępujący kostki. Niestety, nie były to zwykle węzły, tylko jakieś wyjątkowo przemyślne, pewnie żeglarskie, i tak mocno zaciągnięte, że paznokciami nie dawały się nijak poluźnić. Sądząc z plusku, woda podniosła się już do poziomu ławy. Gdzieś całkiem blisko piszczała mysz, ale Polina nie miała teraz głowy do kobiecych lęków. Gdyby tak wczepić się w węzeł zębami! Skurczyła się, jak tylko mogła, chwyciła mocniej za szmatkę, zatykającą jej usta, pociągnęła w dół i omal nie wywichnęła sobie dolnej szczęki, a do tego jeszcze od szarpnięcia kolnęło ją w pierś coś ostrego. Co to? Druty, druty do wełny. Przecież ma pod koszulką woreczek z robótką! Szybko wsunęła od dołu ręce pod koszulę, namacała torebkę, a wyciągnąć stamtąd jeden z drutów było sprawą chwilki. Teraz podważyć węzeł ostrym, metalowym końcem, pociągnąć, poluźnić...