kierownicą. Niemal mogła usłyszeć, jak naśladuje odgłosy silnika.

Justin-Zack nie mógł ich słyszeć. Mężowi udzieli się panika żony, zaniepokoi się tym, że coś może zagrażać ich synowi, i popędzi biegiem do telefonu... - Mówi Lee Winborn. Co mogę dla pani zrobić? - Chyba wystraszyłam pańską żonę - powiedziała Milla przepraszającym tonem. - Proszę mi wybaczyć, nie miałam takiego zamiaru. Muszę się jednak z państwem spotkać w celu wyjaśnienia pewnych spraw związanych z adopcją syna i przekazać państwu kilka papierów. - Może pani wyjaśnić to przez telefon. - Przykro mi, ale nie mogę. To zbyt skomplikowane, jak mówiłam już pani Winborn. Zrozumie pan, kiedy rzuci okiem na te papiery O której jutro moglibyśmy się spotkać? Najlepiej, gdyby państwa syn był wtedy w szkole - zmieniła ton na jeszcze łagodniejszy - Proszę. To naprawdę nic strasznego. - No dobrze - powiedział nagle. - O trzynastej. Ma pani nasz adres? - Tak, mam. Dziękuję panu bardzo, będę punktualnie. Przerwała połączenie i zamknęła oczy, dopiero teraz zdając sobie sprawę z drżenia wszystkich mięśni. Zrobiła to. Teraz musiała zebrać siły na http://www.blatygranitowe.net.pl O Boże. Milla zadrżała, zrozumiawszy, że tamten bandyta celował właśnie w jej nerkę. Chciała teraz ukryć się w ramionach Diaza, schować przed wszechobecnym koszmarem. Diaz milczał. Jego zimne oczy bezlitośnie mierzyły wzrokiem Lolę. - To ty zajmowałaś się porwanymi dziećmi - powiedział wreszcie. Milla zesztywniała, gwałtownie unosząc głowę. Lola należała do gangu? Na twarzy gospodyni nie było już widać współczucia, tylko poczucie winy Milla usłyszała gniewny, niski pomruk - i skonstatowała zdziwiona, że ten głos wydobył się z jej własnego gardła. Ręka Diaza silniej objęła jej ramiona, nie pozwalając Milli się ruszyć. - Moja przyjaciółka wyłupiła Pavonowi oko, walcząc o swoje

srebra, która potrafiła rozświetlić cały świat swoim uśmiechem. an43 255 - Jeżeli jakiś nieznajomy wyrwałby ci ją - ciągnęła Milla - powiedzmy, w centrum handlowym, ile czasu zajęłoby ci przejście Sprawdź palce, ginący, nijaki, nieważny, tak jak wszystkie poprzednie przez ostatnie dziesięć lat. Jak zwykle: usłyszy coś, nabierze nadziei, uwierzy, że coś wreszcie drgnęło - a skończy się to niczym. Nie będzie nowych informacji, nie będzie żadnego postępu poszukiwań, nie będzie Justina. - Może jest jakiś inny Diaz? - chwyciła się desperacko kolejnej myśli. Wiedziała, że to głupie. Ale co jej pozostało? - Och, jest ich wielu. Zbyt wielu - westchnął ciężko True. - Kilku znam osobiście i są to rzeczywiście zbiry najgorszego sortu. Ale wyeliminowałem możliwość ich udziału, bo w interesującym nas okresie znajdowali się w zupełnie innym, bezpiecznym miejscu. Czyli pewnie w więzieniu. - A inni? Jest wśród nich jakiś jednooki?