wygraną. Pod tym względem nie zmieniła się wcale mimo upływu lat. Trochę posiwiała i przybyło jej kilogramów,

sie skupic, cały czas siedze w szpitalu, a kiedy wracam do domu, musze sie zajac dziecmi. - Dziecmi? Skad ta liczba mnoga? - Och, no tak, ty nie wiesz... Marla urodziła dziecko na kilka dni przed tym wypadkiem. W dniu wypadku wyszła własnie ze szpitala. -Alex urwał, wyjał z kieszeni chusteczke i otarł nia twarz. - Z dzieckiem wszystko w porzadku, dzieki Bogu. Mały James ma sie dobrze, na tyle, na ile to mo¿liwe bez matki. W głosie Aleksa zabrzmiała nuta dumy, ale i czegos jeszcze... leku? O co tu własciwie chodzi? Nick podrapał sie po pokrytej ostrym zarostem brodzie. Dotknał palcem blizny, pamiatki po starciu z bratem, do którego doszło, kiedy miał jedenascie lat. Czuł, ¿e w tym wszystkim kryje sie jeszcze cos - ¿e jest wiele mrocznych spraw, które Alex postanowił przemilczec. - Dziecka nie było w samochodzie? - Nie, dzieki Bogu. Mały jest teraz w domu, z nianka. Jesli chodzi o Cissy, to wiesz, ma trzynascie lat. To trudny wiek. Jest teraz bardzo skoncentrowana na sobie. Oczywiscie martwi sie, ¿e matka jest w szpitalu - dodał szybko. - Jest http://www.cleverkidsnursery.pl zastępca szeryfa. Już wcześniej łączono jego nazwisko z kilkoma kobietami w Bad Luck, między innymi z Viancą Estevan, miejscową dziewczyną, której reputacja była porównywalna ze stanem starego dodge’a Caleba Swaggerta. Ale to już dawno skończone, mówiła sobie Shelby. Teraz to ona i tylko ona jest kobietą Nevady. Ponagliła klacz, która zareagowała, napinając mięśnie, i gnała coraz szybciej, dudniąc kopytami po resztkach siana i zielsku. Koń swobodnie pędził przez pola, minął szkielet starej chatki, a potem wzgórze. Shelby przywarła do grzbietu. Czuła, jak mięśnie klaczy poruszają się pod jej gołymi nogami, a szorstka grzywa wplątuje się między palce. W oddali nad wzgórzami przetoczył się grzmot. Pokonały ostatnie wzniesienie. Potem, kiedy Shelby zacisnęła palce na cuglach, zdenerwowana klacz zaczęła zwalniać, aż wreszcie, potrząsając łbem, szła stępa szlakiem, który opadał w kierunku odnogi rzeki, na najdalej wysuniętym na północ skraju rancza. Na rudym grzbiecie lśnił pot. Słychać było łopot skrzydeł nietoperzy. W powietrzu mieszał się zapach kurzu i dzikich kwiatów.

- Oczywiscie - zgodziła sie Marla, wstajac. - Przypuszczam, ¿e nie odnaleziono mojej torebki? - Zarzuciła na ramie torbe, która wzieła z szary. - Na pewno miałam ja tamtej nocy przy sobie. - Jeszcze jej pani nie odnalazła? - Paterno zmarszczył brwi i postukał długopisem w biurko. - Jeszcze raz Sprawdź Nicka, a potem Marle. Potrzasneła reka Eugenii. - Przyprowadzcie Aleksa, Cissy i małego. Predzej zjadłabym szczura do spółki z pytonem, pomyslała Marla. - Montgomery te¿ przyjdzie? - spytał Nick i usmiech Cherise przygasł troche. - Zaprosze go, oczywiscie. Ale z nim nigdy nic nie wiadomo. Naprawde chciałam, ¿eby przyszedł tu dzis z nami, ale, niestety, miał inne plany. Spróbuje go jednak namówic, ¿eby przyszedł do nas na obiad w niedziele. - Zobaczymy - rzekła Eugenia zimno, ale Cherise udała, ¿e tego nie słyszy. Gdy ju¿ wychodzili, Nick spytał jeszcze: