Becky usiadła na wąskim łóżeczku, otoczonym pluszowymi zwierzątkami i przytuliła

strażników. Dla czystości eksperymentu trzeba postępować tak, jak pisał Lentoczkin: przyjść samemu, nago i z zaklęciem. I jeśli nic szczególnego się nie zdarzy, to dopiero wtedy, z twardym materialistycznym przekonaniem, można prowadzić śledztwo zwykłym sposobem. Zawołżski podprokurator rozumiał, że te rozmyślania należą raczej do sfery gry umysłu, bo przecież nigdzie nocą nie pójdzie, a już na pewno nie w miejsce, gdzie jeden człowiek stracił rozum, drugi zaś wpakował sobie kulę w serce. Pchać się w taką awanturę byłoby głupio, nawet śmiesznie, a co najważniejsze – nieodpowiedzialnie wobec Maszy i dzieci. Stąd myśli Berdyczowskiego w naturalny sposób zwróciły się ku rodzinie. Najpierw ku żonie, dzięki której jego życie nabrało pełni, sensu i szczęścia. Jakże ta Masza jest miła, jaka ładna, zwłaszcza w okresie ciąży, mimo że oczy jej wówczas robią się czerwone, na powiekach pojawiają się drobne żyłki, a nos spłaszcza się tak, że wypisz, wymaluj kaczka. Podprokurator uśmiechnął się, przypomniawszy sobie zamiłowanie Maszy do śpiewu przy całkowitym braku słuchu muzycznego, jej zabobonny strach przed szczerbatym księżycem i rudym karaluchem, nieposłuszny kosmyk na potylicy i jeszcze mnóstwo drobiazgów, które mają znaczenie tylko dla tych, co kochają. Starsza córka, Kasieńka, wdała się, chwała Bogu, w matkę. Tak samo zdecydowana, stanowcza, wiedząca, czego chce i jak to osiągnąć. Druga córka, Ludmiłka, wdała się raczej w ojca – lubi popłakać, pożalić się, wrażliwa na przyrodę. Trudno jej w życiu będzie. Dałby Bóg, żeby narzeczony trafił jej się czuły, ludzki. http://www.dobra-ortopedia.net.pl Władyka, nachmurzony, zaczekał, aż Lampe ucichnie. – Nie szalej pan. Ja wszystko wiem. To pańskie? I skinął palcem na Berdyczowskiego: dawaj. Pan Matwiej, który tymczasem usiadł pod lampą, żeby czytać list Pelagii, wyjął z torby habit, buty, latarkę i znów zagłębił się w lekturze. Przesłuchanie jakby w ogóle go nie interesowało. Na widok nieodpartego dowodu Lampe zamrugał oczami, pociągnął nosem, jednym słowem – zmieszał się, ale mniej niż przedtem, kiedy doktor przyłapał go na kradzieży. – Moje, tak. A jak? Przecież nikt! Wymyśliłem. Skoro malinowe. Niech nie rozumieją, byle się nie pchali. Szkoda. – Dlaczego urządził pan ten świętokradczy spektakl? – Biskup podniósł głos. – Dlaczego ludzi pan straszył? Lampe przycisnął ręce do piersi i zaterkotał jeszcze szybciej. Widać było, że ze wszystkich sił stara się wyjaśnić coś bardzo dlań ważnego i nijak nie pojmuje, dlaczego nie

pochodzenia. Tak już jest. Gdybym ci mówił o każdej wątpliwości, zwariowałabyś. – Ja tu dowodzę, Sanders. Jeśli mam zwariować, to mój problem, nie twój. – No dobrze, dobrze. – Sanders podniósł ręce w geście rezygnacji. – Naprawdę chciałem być przydatny. – Chrzanisz. Chcesz tylko, żeby to śledztwo było szybkie i proste. – Pewnie! Szybkie i proste. Tak byłoby lepiej dla wszystkich. Na litość boską, całe miasto Sprawdź się uśmiecha. W końcu dotarło do niego, że ona go po prostu uwodzi. Delikatnie, subtelnie, pozostawiając mu dużo swobody. Zdał sobie sprawę, że myśli o dawnych czasach, kiedy byli świeżo po ślubie i spędzali całe godziny, gawędząc i chichocząc na sofie. Zawsze podziwiał rozsądek żony i sposób, w jaki pozwalała mu się czuć silnym, choć przez całe życie odgrywał rolę słabeusza, który nigdy nie potrafił zostać bohaterem na boisku. Pamiętał, jak bardzo pociągała go, zanim do Bakersville przybyła Melissa Avalon ze swoim olśniewającym uśmiechem. Przed piątą podjął już decyzję. Popełnił błąd, osobistą pomyłkę. Miał nadzieję, że żona nigdy nie będzie musiała się dowiedzieć, jak bardzo ją zranił. A teraz chciał powrotu dawnego życia. Dojeżdżali do domu. Pierwszym niepokojącym sygnałem był nieznaczny ruch, który Steven zauważył kątem oka. Po chwili tylna szyba eksplodowała gradem szkła.