- Sprawdź, czy okna w gabinecie są zamknięte, i podaj panu Mullinsowi szklaneczkę

Zacisnęła kurczowo palce na prześcieradle. Nie miała siły dłużej walczyć z przerażającymi obrazami, które podsuwała jej wyobraźnia. Trudno, niech się dzieje, co chce. Powoli otworzyła oczy. I natychmiast pożałowała swojej decyzji. Obok łóżka rzeczywiście stała matka i przyglądała się jej ze wstrętnym grymasem na twarzy. Gloria skuliła się pod jej spojrzeniem, przeszedł ją dreszcz, łzy napłynęły do oczu. Hope patrzyła na córkę, jakby miała przed sobą potwora, którego mała bała się jeszcze przed chwilą. Jakby to ona, Gloria, była diabłem. Dlaczego, mamo? - miała ochotę krzyknąć. Co we mnie jest takiego wstrętnego, że patrzysz na mnie w ten sposób? W chwilę później, wciąż bez słowa, nie mrugnąwszy nawet okiem, matka odwróciła się i wyszła. Trzasnęły drzwi i Gloria została sama, pogrążona w ciemnościach. Po policzkach popłynęły gorzkie łzy. Zwinęła się w kłębek, wtuliła buzię w poduszkę, by nie rozszlochać się w głos. Długo nie mogła się uspokoić, a kiedy nie miała już siły płakać, odwróciła się z ciężkim westchnieniem i przytuliła do policzka swojego pluszowego misia. Objęła go mocno, wspominając, jak to pierwszy raz obudziła się w nocy i zobaczyła stojącą przy łóżku matkę - spoglądała na nią tak jak dzisiaj, z nienawiścią w oczach, z twarzą wykrzywioną obrzydzeniem. Była wtedy tak mała, że nie zapamiętała, co dokładnie czuła tamtej nocy. Jedno tylko utkwiło jej w pamięci: strach i poczucie samotności, strasznej samotności brzydkiego, niechcianego dziecka. Dzisiaj czuła się podobnie. Przygarnęła mocniej misia. Dlaczego mama patrzy na nią w ten sposób? Dlaczego jej twarz zmienia się wtedy nie do poznania? Dlaczego jest taka odpychająca i straszna? Dlaczego mama jej nie kocha? Zawsze to samo, pomyślała, i łzy znowu zaczęły spływać po policzkach. Przynajmniej tata ją kocha. Czepiała się kurczowo tej prawdy, chociaż jakiś zły, drwiący głos szeptał jej, że ojciec bardziej kocha matkę niż ją. To nieważne, przekonywała samą siebie, wracając myślami do wieczoru spędzonego w hotelu, do wspólnej kolacji w Sali Renesansowej, do jego słów na temat rodzinnego dziedzictwa. Powtarzała sobie kojące, niosące ulgę słowa ojca. Dzięki nim nie czuła się tak strasznie osamotniona, tak przerażona. Była przecież dzieckiem swoich rodziców, należała do rodziny prowadzącej od pokoleń St. Charles. Tego nikt nie mógł jej zabrać. Ani złe spojrzenia matki, ani mroczny strach. Nie, nie była samotna. Miała rodzinę. ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Zatrzymała się w progu biblioteki, obejrzała przez ramię, chcąc mieć pewność, czy w pobliżu nie ma matki, i wślizgnęła się do środka, przymykając drzwi za sobą. Podeszła na palcach do półek, gdzie stały zakazane książki, których matka nie pozwalała ruszać. Teraz wiedziała już dlaczego. Raz jeszcze się obejrzała i zaczęła przeglądać tomy stojące na czwartej od dołu półce: „Sztuka na przestrzeni wieków”, „Postimpresjoniści”, „Pierre Augustę Renoir”, „Michał Anioł”... http://www.dobrabudowa.net.pl/media/ - To ja jestem od wyłupywania - odparł z roztargnieniem, czekając, aż Robert Ellis zakończy walkę z monsieur Fancheau, właścicielem obiektu i doskonałym trenerem. W końcu lord Belton wygrał pojedynek i oddychając ciężko, zdjął maskę. Na widok przyjaciela zesztywniał. - Kilcairn. - Chcesz powalczyć? - zapytał Lucien. - Nie. - Pozwolę ci wygrać. Wicehrabia przeciął powietrze rapierem. - Dość tych twoich głupich gier. W sali rozbrzmiały szepty. Właśnie narodziły się kolejne plotki. Mimo to Balfour zachował uśmiech na twarzy. - Po prostu muszę zamienić z tobą słowo.

- Świetnie. - Zatoczyła wokół ręką. - To moja knajpa. - Poważnie? - Santos gwizdnął cicho. - Jestem pod wrażeniem. I bardzo się cieszę. Uświadomił sobie raptem, że nadal trzyma jej dłoń. Cofnął swoją z niejakim ociąganiem. Ten dotyk był taki... miły. Liz odchrząknęła. - Tak się ucieszyłam, że zobaczyłam wreszcie jakichś Sprawdź - Podoba ci się moja kuzynka? - Tak. Jest czarująca. - Oszalałeś. Wicehrabia się zaśmiał. - Nie. Po prostu brakuje ci tolerancji dla kobiet. - Mam dla nich ogromną tolerancję, ale tylko w pewnych okolicznościach - sprostował. - Muszę jednak przyznać, że to nie jest jedna z tych sytuacji. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dlaczego debiutantki? Lucien spiorunował go wzrokiem. Szukanie odpowiedniej żony nie należało do rzeczy, które mógłby zrobić dyskretnie. Wprawdzie nie miał ochoty rozmawiać na ten temat, ale Belton i tak musiał się kiedyś dowiedzieć. Lepiej ze źródła niż od starych plotkarek. - Robercie, mam prawie trzydzieści trzy lata i żadnych męskich krewnych. Resztę sam sobie dośpiewaj.