Danny tyle razy prosił, żeby usiadła obok niego. Był taki słodki i zapatrzony w tę zimną,

– Pan przecież jest osobą duchowną. O, i panagię ma pan na piersi. Twarz pańska jest mi znajoma. Pewnie widziałem pana we śnie. – A ty mnie dotknij. Ja ci się nie śnię. Nie cieszysz się, że mnie widzisz? Matwiej Bencjonowicz posłusznie dotknął rękawa gościa. Odpowiedział uprzejmie: – Dlaczego? Bardzom rad. Popatrzył na władykę jeszcze raz i nagle zapłakał – cichutko, bezgłośnie, ale obfitymi łzami. Objaw uczuć, choćby nawet taki, ucieszył Mitrofaniusza. Zaczął gładzić upośledzonego po głowie, dogadując wciąż: – Popłacz, popłacz, ze łzami jad z duszy wychodzi. Ale wyglądało na to, że Berdyczowski rozpłakał się na dobre. Wciąż wylewał łzy i wylewał, i to jakoś dziwnie monotonnie. I płacz był dziwny, przypominał uporczywą jesienną mżawkę. Przewielebny całą chusteczkę przemoczył, wycierając twarz duchowego syna, a chusteczka była spora, prawie na arszyn. Biskup zachmurzył się. – No, no, popłakałeś i wystarczy. Ja przecież dobre wieści ci przywiozłem, bardzo dobre. Matwiej Bencjonowicz pokornie zamrugał powiekami i oczy natychmiast mu obeschły. – To dobrze, kiedy wieści są dobre – zauważył. Mitrofaniusz nie doczekał się pytania. Oznajmił więc uroczyście: – Awansowano ciebie do wyższej rangi. Gratuluję. Przecież dawno na to czekałeś. Teraz http://www.eimplantyzebow.com.pl/media/ plotki w lokalnych barach. Prawdopodobnie śledziłby w prasie i telewizji postępy śledztwa, wypytywał o nie ludzi i w ten sposób przeżywał te chwile na nowo. Powinniśmy skontaktować się z okolicznymi posterunkami policji. Niech pogadają z pracownikami hoteli i barmanami. Czy tragedią w Bakersville szczególnie interesuje się ktoś przyjezdny? Biały mężczyzna w wieku od dwudziestu pięciu do czterdziestu pięciu lat, który prowokuje dyskusje na temat strzelaniny lub zadaje zbyt wiele pytań. Coś w tym rodzaju. Sanders kiwnął głową. – Mogę podzwonić – powiedział i wzruszył ramionami. – Ale nie będę wysyłać ludzi, żeby szukali igły w stogu siana. Was może najbardziej bierze teoria o jakimś tajemniczym facecie, ale mnie nie daje spokoju sprawa nauczycielki. Widziałem wiele ofiar zbrodni. Pojedyncza rana postrzałowa na czole oznacza tylko jedno – morderstwo z premedytacją. Może to nie był Danny, ale komuś zależało właśnie na śmierci Melissy Avalon. Quincy nie zaprzeczył. Rainie też nie. Rzeczywiście ślady prowadziły do trzeciej ofiary.

Czarny Mnich napadł na mnie, to nasuwa się ta właśnie wersja. Po pierwsze – kto mógł wiedzieć o szczudłach chorobliwie dbającego o czystość pacjenta i o tym, skąd można je sobie pożyczyć? Tylko człowiek dobrze znający przyzwyczajenia mieszkańców kliniki i położenie budynków. Po drugie, kto mógł wiedzieć, gdzie przebywa pan Matwiej, żeby straszyć go po nocach? Odpowiedź taka sama. Sprawdź przeorskiej, z drugiej zaś sprowokować ojca Witalisa do gwałtownych i niepowściągliwych wypowiedzi. A nuż się uda i dzięki temu szybciej będzie można się dobrać do istoty sprawy niż za pomocą reweransów i owijania w bawełnę. No cóż, gwałtowność Berdyczowski wywołał, i to nawet w nadmiarze. Czcigodny ojciec spacerował niecierpliwie pod gankiem komnat przeorskich, ubrany w stary, prastary nawet habit, nie wiadomo dlaczego podwinięty prawie do pasa, tak że widać było wysokie, brudne buty, i wymachiwał zegarkiem – ogromną cebulą. – A, prokurator! – zawołał, zobaczywszy Berdyczowskiego. – Trzy minuty po drugiej. Czekać na siebie pan daje? Nie za wiele zuchwałości? Zamiast odpowiedzi i także bez powitania Matwiej Bencjonowicz pokazał palcem wielki zegar zdobiący wspaniałą dzwonnicę i – jak wszystko wskazywało – niedawno zainstalowany. Jego duża wskazówka dopiero zamierzała dotrzeć do dwunastki. W tej samej chwili, jak na zamówienie, zabrzmiały kuranty – jednym słowem, wyszło efektownie.