- Muszę z tobą pogadać. Dwa razy stukałam, ale bez reakcji, pomyślałam

- Nie mogę tego dokładnie stwierdzić, wielmożny panie. Na pewno nie jest to pismo pani Marlow. Może panny Stoneham? Markiz podniósł kartkę i przyjrzał się jej uważnie. W ukła¬dzie liter zauważył coś dziwnie znajomego. Gdzie, u diabła, widział już takie pismo? 6 Piknik miał się okazać wydarzeniem, które na długo utkwiło w pamięci Clemency. Dzień zaczął się jednak nie najlepiej, rankiem bowiem zastała w jadalni tylko pana Baverstocka, który zajadał smażone na bekonie cynaderki. Na jej widok mruknął oschłe „dzień dobry”. Cokolwiek powiedział mu markiz, musiało go mocno dotknąć. Clemency nie spała dobrze tej nocy i nadal bolała ją ręka. Bez słowa nalała sobie kawy i wzięła grzankę. Mark również nie zamierzał podejmować konwersacji, toteż sięgnęła po wczorajszy Morning Post i zaczęła go przeglądać. Znajdo¬wała się tam jak zwykle notatka na temat zdrowia księżniczki Charlotty, informacja o ciekawszych wydarzeniach w nadcho¬dzącym tygodniu i oświadczenie specjalnego komitetu na temat wykorzystywania małych chłopców do prac kominiar¬skich. W każdy inny dzień artykuły wzbudziłby jej zaintereso¬wanie, lecz dzisiejszego ranka ledwie na nie zerknęła. Gdyby zechciała jeszcze zajrzeć do rubryki „zgubiono - znaleziono”, przeczytałaby ciekawy anons: Panna C.H.- W. Proszę o kontakt. Jameson. Skrzynka numer 240. Dyskrecja zapewniona. Po skończonym śniadaniu Clemency opuściła jadalnię i poszła do kuchni. Na dole wrzała praca. Na wpół wypeł-nione kosze z wiktuałami stały na podłodze, a Molly i Peggy oraz kucharz energicznie uwijali się, by dokończyć pakowa¬nia. Clemency popatrzyła na panią Marlow. - Wszystko w najlepszym porządku, panno Stoneham. Timson dopilnuje, by do południa wszystko znalazło się w powozie. - Dziękuję, to wspaniale. - Clemency odwróciła się i pobiegła na górę. Chciała sprawdzić, jak radzą sobie Arabella z Dianą. Lekcja miała rozpocząć się o dziewiątej, ale nie spodziewała się zrobić dziś zbyt wiele. Dziewczęta jednak już czekały. Clemency zaproponowa¬ła, by korzystając z wycieczki założyły zielnik, a do specjalnego koszyczka zbierały okazy, które potem przynio¬są do domu. Clemency odkryła u Arabelli talent do akwareli - jedną z niewielu umiejętności tej panny, które przystały prawdziwej damie. Postanowiła więc, że to ona będzie malować, Diana zaś opisze później te obrazki pięknym pismem. - Czy mamy szukać czegoś unikalnego, panno Stoneham? - zapytała Diana. - Myślę, że powinnaś uzgodnić to z Arabella - odparła Clemency. - Och, nie. Di. Wybierzmy po prostu interesujące rośliny - wtrąciła Arabella. - Coś z ładnymi liśćmi, na przykład bluszcz. Inaczej będzie to strasznie nudne zajęcie. Diana spojrzała na Arabellę z powątpiewaniem. - Moja droga - Clemency zwróciła się do Diany z życz¬liwym uśmiechem - chęć malowania pięknych rzeczy zamiast czegoś bezbarwnego nie jest niczym nagannym, wiesz o tym. Zatem pozwól kuzynce rozwijać artystyczne zdolności! - Adela nie pochwaliłaby tego. - Mimo wszystko twarz Diany rozjaśniła się. Jej siostra wszędzie dojrzy czyhające zło, pomyślała Clemency. - Adeli tu nie ma - odparła Arabella. Jej zdaniem moralne rozterki Diany były czasem niezrozumiałe. - Na szczęście Bóg stworzył też i piękne kwiaty - dorzuciła. To nie podlegało dyskusji, więc dziewczęta zabrały się do pakowania szkicowników i notatników na popołudniowe zajęcia. - Panno Stoneham - odezwała się nagle Arabella. - Za¬stanawiałyśmy się, i mam nadzieję, że nie weźmie pani tego za wścibstwo, jak pani ma na imię. Diana twierdzi, że to musi być coś bardzo ładnego. - Ależ to żadna tajemnica - odparła z uśmiechem. - Moje imię jest nieco staromodne: Clemency. Nie wiem, czy spodoba się Dianie. - Potem dodała poważniej: - Posłuchaj¬cie, dziewczęta, chcę, abyście zachowały tę informację dla siebie. Nie mam nic przeciwko temu, żebyście znały moje imię, ale nie rozpowiadajcie tego dalej. http://www.endometrium.info.pl/media/ - Być może - odparła Clemency z przygnębieniem. - Gdy będziesz miała czas aa refleksję, dojdziesz do tego samego wniosku. A małżeństwo matki to dla ciebie wyba¬wienie, Clemency, pomyśl o tym. Zaczniesz sama decydować o swoim losie. - Kuzynka Anne wyjrzała przez okno. - Już się przejaśniło. Może wybierzesz się do kościoła, do pani Lamb i zaniesiesz kwiaty, które jej obiecałam? Bessy już przygotowała koszyk, a tobie nie zaszkodzi odrobina świe¬żego powietrza. Tylko nie daj się wciągnąć w rozmowę. To dobroduszna kobieta, ale nieco wścibska. Kiedy Clemency wróciła od pastora, najwyraźniej odzys¬kała humor i spokój umysłu, a jej cera przybrała normalny wygląd. Gdy podjęła ponownie temat, była już całkiem wesoła i stwierdziła, że to dobra nowina, iż matka znowu wychodzi za mąż. Teraz, być może, nastał odpowiedni czas do rozpoczęcia negocjacji. Czy kuzynka Anne ma coś konkretnego na myśli? - Zastanawiam się, czy nie powinnam pertraktować w twoim imieniu - zaproponowała pani Stoneham i pomyś-lała, że Amelia Hastings jest kobietą nader histeryczną, poddającą się emocjonalnemu szantażowi. Łatwiej jej będzie porozumiewać się w tak drażliwej sprawie poprzez osobę trzecią. - Mogłabym oświadczyć, że skontaktowałaś się ze mną, lecz dotychczas nie miałam prawa zdradzać miejsca twojego pobytu. Powinnaś też stąd wyjechać, myślę tu o twoich przyjaciółkach, pannach Ramsgate. Sama wiesz, moja droga, że mój dom to nie miejsce dla ciebie. Przede wszystkim, bliskość Candover Court stanie się okolicznością wielce niezręczną, kiedy nagle przemienisz się w bogatą pannę Hastings! Poza tym potrzebujesz towarzystwa mło¬dych, nie mówiąc już o tym, że pora zacząć bywać w świecie. Jak sądzisz, czy pani Ramsgate przyjęłaby cię? - Wydaje mi się, że tak - odparła Clemency, starając się włożyć w te słowa choćby cień entuzjazmu. Po powrocie z Abbots Candover Clemency dowiedziała się, że chce z nią rozmawiać lady Heleną. - Pani jest w buduarze, panno Stoneham - poinformował ją Timson. - Chciała się z panią zobaczyć jak najszybciej. - Pójdę do niej natychmiast - odparła Clemency z bijącym mocno sercem. Nie mogła odegnać od siebie natrętnej myśli, że mimo usilnych starań ktoś widział ją na jarmarku i doniósł o tym lady Helenie. Co robić? Zaprzeczyć? Wezwać na pomoc markiza? Jak się okazało, żadne wymówki nie były potrzebne. Lady Helena pragnęła tylko podziękować jej za odpowiedzialne zachowanie w tej sprawie. - Bóg jeden wie, jak skończyłaby się cała historia, gdyby Arabella tam poszła! - westchnęła lady Helena. - I chociaż nie mogę pochwalić sposobu, w jaki mój bratanek obszedł się z panem Baverstockiem, widzę tu pewną korzyść; przynajmniej ta męcząca para zniknęła z moich oczu. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Clemency natychmiast nasunęła się refleksja, że to ona sama zadała Baverstockowi ostateczny cios. Na głos mruknęła jedynie, że z radością pomogła Arabelli. - A przy okazji, panno Stoneham - wtrąciła lady Helena. - Moim zdaniem wykazała pani ogromną cierpliwość i takt w postępowaniu z Baverstockami. Uważam, że to bardzo źle wychowana para. Nie mogę zrozumieć, co mój bratanek w nich widział.

- To na nic - odparła siostra zdecydowanie. - W zaroślach będzie się roić od zakochanych par, pomyślałeś o tym? Poza tym tutejsi ludzie doskonale wiedzą, kim ona jest. Mark wyglądał na zaniepokojonego. - Nie - ciągnęła Oriana, podekscytowana myślą o rychłym upadku panny Stoneham. - Musisz zabrać ją do „Korony”. - Ona tam nie pojedzie, nie bądź naiwna, moja droga. - Pojedzie, jeśli uwierzy, że jest tam Arabella. - Może masz rację - odparł Mark rozważając to w my¬ślach. Dopnie swego w komforcie wiejskiej sypialni, co z pewnością sprawi mu większą przyjemność, a być może Hej. Sprawdź Większą część poranka spędził z Frome’em na objeżdżaniu posiadłości; należało porozmawiać z kilkoma najemcami i obejrzeć kilka chat. W południe poczuł się zmęczony i spragniony. Frome wrócił do swojego biura, on zaś postano¬wił wpaść do zajazdu „Korona”, by napić się i coś przekąsić. Oddał konia stajennemu i wszedł do gospody. Za ladą stał gospodarz i wycierał kufle do piwa. - Witam, jaśnie panie! - Jak się masz, Barlow. - Miło znów pana widzieć, milordzie. Jeśli potrzebuje pan odrobiny spokoju, zapraszam do saloniku na zapleczu. Co mogę panu podać? - Dziękuję. Chcę tylko napić się piwa i zjeść trochę chleba z serem. - Oczywiście, milordzie. Proszę tędy. W saloniku panował spokój i przyjemny chłód. Lysander z przyjemnością usiadł na starej kanapie. - Jak interesy, Barlow? - Zatrzymuje się u nas niewiele osób. - Gospodarz westchnął. - Naturalnie przez to, że gospoda jest na uboczu. W zeszłym tygodniu gościł u nas niejaki pan Jameson. Z tego, co zrozumiałem, zamierzał złożyć wizytę pani Stoneham. Zadawał mi wiele pytań. - Nie było osoby, o której Barlow by czegoś nie wiedział. - Ostatnio jakiś młody dżentelmen zarezerwował tu pokój na jutrzejszą noc dla guwernantki swojej siostry - ciągnął, puszczając do markiza oko. - Nazywa się Richmond. Zastanawiałem się, czy to nie pana gość, milordzie. - Richmond? Nie znam. - Lysander zastanowił się chwilę, po czym pokręcił głową. - Może zatrzymał się u Maddoxów? - To prawdopodobne - przytaknął Barlow.