Błagał o śmierć. Do diabła, to jest nasz syn!

– A pamięta pan coś? Imię, nazwę kanału, adres emailowy? – Nie... zaraz. Adres emailowy. Pamiętam, że zastanawiałem się, o co tu może chodzić. Coś w związku z ogniem. Wulkany. Lawa. Mam: No Lava. Dziwaczny pseudonim, prawda? – No Lava? Co dalej? Pamięta pan nazwę serwisu? – To chyba był jeden z tych większych. Może AOL albo CompuServe. Coś w tym rodzaju. Rainie zanotowała nazwy. Spojrzała na Quincy’ego. – Mamy kilku agentów, którzy specjalizują się w operacjach internetowych – powiedział. – Moglibyśmy podstawić kogoś, kto będzie się podawał za nastolatka. Sprawdzimy, czy No Lava złapie przynętę. Richard Mann poprawił się na krześle. Przeczesał ręką krótkie włosy i westchnął. – Naprawdę staram się, jak mogę. Sally i Alice były przemiłymi dziewczynkami. A to... to nie powinno się było wydarzyć. – Rozumiemy. Rainie wstała. Podała Mannowi wizytówkę i wyrecytowała zwyczajową formułkę. Niech zadzwoni do biura szeryfa, jeśli coś sobie przypomni. Miała jednak wątpliwości, czy w najbliższym czasie przyjdzie mu ochota na rozmowę z agresywną policjantką. Ale kiedy otwierała drzwi, Mann ją zaskoczył. – Pani Conner. – Rainie zatrzymała się. Psycholog wskazał sąsiednie pomieszczenie z dużym biurkiem. – Jak pani widzi, mój gabinet połączony jest z sekretariatem. Wprawdzie w http://www.fotonetia.pl/media/ Przez chwilę siedzieli w milczeniu i obserwowali rozbawiony tłum, próbując zapomnieć o szkole podstawowej K-8 i Dannym O’Grady. – Fajnie tu – odezwał się wreszcie Quincy. – Może być – potwierdziła Rainie. – Często tu bywasz? – Uważaj, agespie. Za chwilę zapytasz, spod jakiego jestem znaku. Quincy uśmiechnął się. Podobał się Rainie z uśmiechem na twarzy, w koszuli ze swobodnie podwiniętymi rękawami i niedbale rozluźnionym jedwabnym krawacie. Pociągnął długi łyk z butelki. – Dobre i zimne – powiedział. – A twoje? – Nie wiem. Jestem alkoholiczką, Quincy. Matka była alkoholiczką. Ojciec pewnie też. Chociaż miałabym większą pewność, gdyby matka choć raz otrzeźwiała na tyle, żeby sobie przypomnieć, kto to taki.

– Nie, nie trafiło się. A czemu pytasz? – A ja widziałam. W Moskwie na zeszłe Boże Narodzenie. Angielski zwierzyniec przyjechał, no i ja z głupoty poszłam. – Dlaczego z głupoty? – westchnął archimandryta. – Przecież to straszne! Cały zielony, guzowaty, zębisków pełna paszcza i jeszcze tą paszczą on się, faraon egipski jeden, uśmiecha! Aż strach! I oczka maciupcie, krwiożercze, Sprawdź – Rainie, musisz się tu dostać błyskawicznie. – Byliśmy w barze u Marthy. Przyjadę jak najszybciej. A ty? – Sześć minut od celu. Cholera, za daleko. Linda zawiadomiła pozostałych, ale większość musi pobiec do domu po broń i kamizelki. Posiłki z okręgu dotrą najwcześniej za jakieś dwadzieścia minut, a ze stanu dopiero za trzydzieści czy czterdzieści. Jeśli to naprawdę coś poważnego... – Głos załamał mu się. Rainie, musisz objąć dowództwo. Nie mogę. Nie mam doświadczenia. – Rainie zerknęła na Chucka, który najwyraźniej był tak samo zaskoczony jak i ona. To szeryf zawsze kierował akcją. Taka była procedura. – Masz więcej doświadczenia niż inni – upierał się Shep. – Moja matka się nie liczy... Rainie, nie wiem, co się dzieje w szkole, ale jeśli doszło do strzelaniny... Tam są moje dzieci, Rainie. Nie możesz ode mnie wymagać, żebym o nich nie myślał. Rainie zamilkła. Po ośmiu latach pracy z Shepem znała jego dzieci jakby należała do