sterczały niczym druty pod rozpiętą parasolką.

po żółtym czole, po zamkniętych w grymasie cierpienia powiekach. Zmoczyła chusteczkę w stojącej na nocnym stoliku szklance z wodą, natarła choremu skronie i wtedy rzęsy Berdyczowskiego drgnęły. – Panie Matwieju, to ja, Pelagia – wyszeptała, nachylając się do samego ucha chorego. Ten uniósł powieki, zobaczył piegowatą twarz z niespokojnie wytrzeszczonymi oczyma i uśmiechnął się. – Siostra... Jaki przyjemny sen... A władyka też tu jest? Berdyczowski odwrócił głowę, najwyraźniej spodziewając się, że zaraz zobaczy także ojca Mitrofaniusza. Nie zobaczył, zmartwił się. – Kiedy nie śpię, źle mi – poskarżył się. – Och, gdyby tak w ogóle się nie budzić... – W ogóle się nie budzić nie trzeba. – Polina Andriejewna wciąż gładziła biedaka po twarzy. – Ale teraz, gdyby pan się przespał, byłoby bardzo dobrze. Proszę zamknąć oczy i oddychać głębiej. Kto wie, może i władyka się przyśni. Matwiej Bencjonowicz posłusznie zmrużył oczy, odetchnął głęboko, spokojnie, widać już bardzo chciał, by mu się przyśnił przewielebny. Może nie jest jeszcze tak źle – pocieszyła się pani Polina. Kiedy mu się przedstawić – poznaje. I władykę pamięta. Popatrując na drzwi, pani Lisicyna zajrzała do nocnej szafki. Nic godnego uwagi: chusteczki, kilka arkusików czystego papieru, portmonetka. W portmonetce pieniądze, zdjęcie żony. http://www.gabinetginekologa.com.pl/media/ – Proszę zaczekać! Obiecałem odwieźć panią do miasta. Jeśli... jeśli moje towarzystwo jest pani tak nieprzyjemne, to nie pojadę, ale proszę mi pozwolić przynajmniej dać pani powóz! – Niczego od pana nie potrzebuję. Nie znoszę intrygantów i manipulatorów – ze złością powiedziała moskiewska dama już w przedpokoju, narzucając płaszcz na ramiona. – Nie trzeba mnie odwozić. Jakoś dam sobie radę sama. – Ale przecież już późno, ciemno! – To nic. Rozbójników na Kanaanie podobno nie ma, a przywidzeń się nie boję. Odwróciła się dumnie i wyszła. Jedyna z hufca Znalazłszy się za progiem domu doktora Korowina, Polina Andriejewna przyspieszyła kroku. Za żywopłotem zarzuciła na głowę kaptur, owinęła się ciaśniej swoim czarnym płaszczem i stała się niemalże niewidzialna w ciemności. Przy najlepszych chęciach Korowin

– Tak, pomysłowo – nie spierała się Polina Andriejewna. – Tylko bardzo bezlitośnie. 12 Tradycyjna rosyjska miara wagi, około 4,26 g (przyp. tłum.). Właśnie za okrucieństwo za panem nie przepadałam. Nie podobało mi się, jak wstrętnie pan odpłacił za swoją krzywdę prorektorowi. Alosza przeszedł się po pieczarze, rozcierając zmęczone piłowaniem palce. – No tak, oczywiście. Książę Bołkoński by tak nie postąpił. Dlatego też Bonaparte z Sprawdź nadzieję, że pan też pamięta, czym to się wtedy skończyło. Człowieczek od razu zamilkł i odskoczył od doktora, sam sobie zatykając usta dłonią. – No, proszę, tak lepiej – powiedział Korowin. – Jak idą doświadczenia nad pańskim wiernym Sancho Pansą? Gdzie on jest, nawiasem mówiąc? Na górze? Polina Andriejewna zrozumiała, że mowa o Berdyczowskim, i wstrzymała oddech. – Tu jestem – rozległ się z półmroku dobrze jej znany głos Matwieja Bencjonowicza, dziwnie jakoś ospały. To, co pani Lisicyna wzięła za kupę starych szmat zwaloną na fotel, poruszyło się i mówiło dalej: – Dzień dobry, łaskawy panie. Dzień dobry, łaskawa pani. Czy wybaczą mi państwo, że nie przywitałem się wcześniej? Nie myślałem, że moja skromna obecność może mieć dla kogoś znaczenie. Pan, łaskawy panie, powiedział „Sancho Pansa”. To z powieści hiszpańskiego pisarza Miguela Cervantesa. Pan miał na myśli mnie. Na Boga, proszę mi