żadnego sprzętu; czasu i cierpliwości, owszem. Ale nie gadżetów.

- Chciałam... zrobić coś głupiego. - Na przykład co? Ty nie robisz głupich rzeczy. - Jeden z facetów w drugim samochodzie... Pasażer... To był ten, który porwał Justina. Brian wciągnął głośno powietrze, a potem powoli je wypuścił. - W mordę - powiedział. - A niech to. Zamilkł na chwilę. - I co? - spytał. - Chciałaś tak po prostu się na niego rzucić? Chociaż było ich czterech? Odpowiedziała mu cisza. Milla zdjęła bejsbolówkę i przeczesała ręką spocone włosy. - Śniłam o tej chwili - powiedziała wreszcie. - O tym, kiedy znowu go spotkam. Marzyłam, by dorwać go w swoje ręce. Wydusić z drania wszystkie odpowiedzi. Nawet jeśli oznaczałoby to poświęcenie własnego życia. - O, na pewno byś je poświęciła. Wszyscy czterej goście nosili schowaną pod ubraniami broń. Może zauważyłaś. an43 50 Nie, nie zauważyła. Poza twarzą człowieka, którego ścigała od http://www.korekcja-wzroku.com.pl 222 - Musiałem - dodał, a ona zrozumiała. Strach był jego najwierniejszym sojusznikiem. To za sprawą strachu ludzie mówili mu rzeczy, których nie zdradziliby nikomu. Strach dawał mu przewagę już na początku. Strach był bronią sam w sobie. Ale by wywoływać ten strach, musiał być także gotów do działania. Brutalnego działania. - Ona ucieknie. - Może. Ale wtedy ją znajdę. A ona to wie. Dojechali do Wal-Martu. Milla została w samochodzie - włączony silnik i klimatyzacja, zamknięte drzwi - podczas gdy Diaz poszedł kupić potrzebne rzeczy Nie zajęło mu to nawet dziesięciu

z marketu Sanborn. Brian podał kobiecie pieniądze tak sprytnie, że zapewne nikt tego nie dostrzegł. Po chwili siedział już w samochodzie i ruszyli w drogę do Guadalupe. Zrobiło się ciemno i musieli powalczyć chwilę z gałką włączającą przednie reflektory Nocna jazda po meksykańskich drogach nie wchodziła w rachubę. Sporym zagrożeniem były napady Sprawdź Chwycił butelkę obiema dłońmi: jeszcze trochę pulchnymi jak u bobasa, ale zmieniającymi się już powoli w ręce dużego chłopca. Pił zachłannie wodę, aż ściekała mu na koszulkę. Kiedy wyżłopał już połowę, Diaz delikatnie go powstrzymał. - Powoli, chiquis. Pochorujesz się, jeśli wypijesz za dużo zbyt szybko. - Co to znaczy? - spytał Max, patrząc na niego. - Chiquis? - upewnił się Diaz. chłopiec kiwnął głową. - Smark. Chłopiec zachichotał, a potem zakrył sobie rączką usta. - Rozmawiałem - powiedział. - No trudno, musisz teraz powiedzieć o tym mamie - nachylił się nad nim Diaz i podniósł Maksa z ziemi. - No, chodźmy teraz do niej. Przecież mama cię szuka.