5 William Szekspir. Hamlet, I, 5, przekł. Jarosława Iwaszkiewicza.

się twojej sprawy. Wciąż nic. Wzięła kolejny głęboki wdech. – Becky zaczyna już przychodzić do siebie. Wczoraj dostała nowe pluszowe zwierzątko. Szarobiałego kociaka. Wiesz, jak uwielbia koty. A zresztą może niedługo będziemy mieć coś żywego. Cieszyłbyś się? Ojciec pewnie w końcu się zgodzi, bo Becky przysięgła, że wszystkim się sama zajmie. Nikt nawet nie zauważy, że w domu jest kot. Oczywiście teraz musimy się wybrać do schroniska i aż się boję pomyśleć, co Becky może tam wyprawiać. Pewnie zechce zabrać wszystkie zwierzęta. Skończy się na tym, że będziemy mieli w domu całe ZOO. Wyobrażasz sobie ojca wśród tabunu szczeniaków i kociaków? Cisza. Sandy zaczęły szczypać oczy. Zamrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy. – Żałuję, że nie mogę cię zobaczyć, Danny – powiedziała. – Tęsknię za tobą. Bardzo. Będę szczera. Bywało... bywało lepiej. Ale jest tu wiele osób, które w ciebie wierzą. Kościół zaczął zbiórkę, żeby pomóc w opłaceniu prawnika. Babcia i dziadek wpadają codziennie i ciągle powtarzają, że nie mogą się już doczekać, kiedy będziemy mieli to całe nieporozumienie za sobą. Sąsiedzi przynoszą w prezencie różne smakołyki. A wczoraj nawet dostaliśmy nową Biblię! Danny? Wciąż żadnej odpowiedzi. Westchnęła cicho. – Tęsknię za tobą. Chciałabym cię teraz mocno uściskać. Chciałabym pocałować cię w http://www.logopedawarszawa.com.pl szyby oddzielającej siedzenia. Żółtodziób znów się odwrócił i aż się wzdrygnął na widok rozpłaszczonej na szkle twarzy. Luke westchnął ciężko. Rainie pokręciła głową. A agent federalny opadł na oparcie fotela, wyraźnie usatysfakcjonowany. – Denerwujesz mojego partnera – poskarżył się Hayes. Siedział pochylony nad kierownicą, omiatając pozornie leniwym spojrzeniem okolicę domu O’Gradych. Czapkę rzucił na siedzenie, bo daszek ograniczał widok. Czubek głowy ledwo wystawał mu ponad tablicę rozdzielczą; niski punkt obserwacyjny rozszerzał pole widzenia. Luke Hayes wypatrywał na osiedlowej ulicy podejrzanych pojazdów, ale od czasu do czasu zerkał też spod zmrużonych powiek na dachy okolicznych domów. Nie na darmo był strzelcem wyborowym. – Coś się dzieje? – zapytała Rainie. – Spokojnie niczym w kościele.

Wyciągnęła dwudziestkę dwójkę. – Żegnaj, Richardzie. – Za późno, Rainie. Danny jest tuż za tobą. Rainie usłyszała skrzypnięcie klepki. Odruchowo zerknęła przez ramię i zobaczyła oszołomioną, bladą twarz Danny’ego. Za późno zrozumiała swój błąd. Próbowała znowu się odwrócić. Oddała jeden dziki, desperacki strzał. Sprawdź tytułu samej swej funkcji mógłby się wydać całkiem odpowiednią kandydaturą do przeprowadzenia szybkiej i zdecydowanej operacji, ale tylko jeśli się nie znało podszewki sprawy. A podszewka była taka, że pan pułkownik zaliczał się u przewielebnego do osób zasługujących na karę i jeszcze całkiem niedawno omal nie trafił na wniosek władyki pod sąd za pewne niezbyt chlubne sprawki. W ostatnim jednak czasie Lagrange’owi niemal zupełnie wybaczono, a on sam nawet zaczął chodzić do przewielebnego do spowiedzi. Tutaj, należy sądzić, znów zagrała wspomniana już ambicja Mitrofaniusza, który mniej był zainteresowany pasterską opieką nad duszami rozświetlonymi wiarą, za to chciał koniecznie dopukać się do dusz nieczułych i głuchych. Matwiej Bencjonowicz już otworzył usta, żeby się sprzeciwić, ale natychmiast je zamknął. Przyszło mu do głowy, że jeśli się chwilę zastanowić, to wybraniec nie jest znów taki zły, ponieważ... Ale o tym właśnie zaczął mówić władyka: – Feliks Stanisławowicz chodzi nawet do mnie do spowiedzi, ale robi to tak, jakby stawał