Zobaczyła, że na miejsce dotarł już rzecznik prasowy hotelu i zmierza właśnie w jej stronę. Uśmiechnęła się do reporterów.

Był wściekły. Na nią. Na siebie. Zaplątał się w beznadziejną sytuację. Pragnął Glorii wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew wszelkim argumentom. - Może czekałem na jakąś inną stukniętą małolatę? Zrobiła taką minę, jakby zdzielił ją w twarz, ale zaraz hardo zadarła brodę. - Nieprawda. Czekałeś na mnie. I stchórzyłeś. - Stchórzyłem? W życiu. Popełniłem błąd. Dlatego zniknąłem. - To nie był błąd. - Zacisnęła palce na jego ramieniu, spojrzała na niego z poważną miną. - Myślę, że moglibyśmy być razem. - Tak myślisz? - Zaśmiał się, ale nie zabrzmiało to zbyt wesoło. - Jesteś za smarkata, a ja zbyt doświadczony. Od tamtego spotkania nic się nie zmieniło. Jednak wbrew temu, co jej wmawiał, Gloria nie wydawała się wcale smarkata. W jej oczach była mądrość kogoś, kto, podobnie jak on, wiele przecierpiał. Nie miał ochoty się z nią rozstawać. Odwrócił twarz, poruszony własnymi myślami i zdumiony, że w jakimś sensie boi się tej dziewczyny. Tak, bał się, że pokocha ją i będzie przez nią cierpiał. - Chcesz usłyszeć niemiłą prawdę, Glorio St. Germanie? Otóż nie moglibyśmy być razem. Wykluczone. I nie chodzi tylko o różnicę wieku. Zirytowany, zawiedziony, przeczesał włosy palcami. Irytację mógł zrozumieć, ale skąd poczucie zawodu? - Nie chodzi tylko o ciebie, ale o takie jak ty, w ogóle. - Takie jak ja? - powtórzyła smutnym głosem. - Bogate i zepsute? - Owszem - przytaknął bez wahania. - Bogate, zepsute, rozpieszczone. Nie masz pojęcia o życiu, o prawdziwym życiu. Nie widziałaś nigdy brudu, nie wiesz, co to cierpienie. Skakano wokół ciebie, podsuwano ci wszystko pod nos. Bawisz się w te swoje bunty, bo tak naprawdę nie obchodził cię nigdy nikt poza tobą. Dotknął ją do żywego, przebił skorupę zadziorności i pewności siebie. Wcale go to jednak nie cieszyło. - Skąd wiesz? - zapytała cicho. - Skąd wiesz, co czuję? - Spójrz na siebie! Co tu jest do odgadywania? Chodzisz do jakiejś wypindrzonej prywatnej szkoły. Założę się, że starzy zapisali cię tam, ledwie się urodziłaś. Czesne wynosi pewnie więcej niż roczny dochód normalnego człowieka. Mieszkasz w Garden District. W starym domu, który opisują w przewodnikach po Nowym Orleanie. Macie dwoje, troje służących, a tacy jak ja wpuszczani są kuchennymi drzwiami. Tatuś jeździ rollsem, matka ma brylanty i przynajmniej dwa futra. Tym razem role się odwróciły. To Gloria chciała odejść, a Santos chwycił ją za rękę. Przytrzymał i zmusił, żeby spojrzała mu w prosto oczy. http://www.maestroinowroclaw.pl Weszliśmy na schody, otworzyliśmy drzwi, minęliśmy korytarz i znaleźliśmy się tuż przed zabarykadowanymi drzwiami, które nam panna Hunter opisywała. Holmes przeciął sznur i odsunął poprzeczną sztabę. Następnie próbował dopasować różne klucze do zamku, ale bez powodzenia. Żaden dźwięk nie wydobywał się ż wewnątrz, i wobec tej ciszy twarz Holmesa spochmurniała. ! — Mam nadzieję, że nie przybyliśmy za późno — powiedział. — Wydaje mi się, panno Hunter, że lepiej, abyśmy tam weszli bez pani. Watsonie, pomóż nam swoim ramieniem, a zobaczymy, czy można się tędy przedostać do pokoju. Drzwi były stare, słabe w zawiasach i ustąpiły od razu pod naciskiem naszych złączonych sił. Wpadliśmy obaj do pokoju. Był pusty. Mebli nie było tam żadnych poza małym łóżkiem, małym stolikiem i koszem z bielizną. Dziura w suficie stała otworem, a więzień zniknął. — Tu popełniono jakieś łajdactwo — powiedział Holmes — ten gagatek domyślił się zamiarów panny Hunter i uprowadził swą ofiarę. — Ale w jaki sposób? — Przez otwór w suficie. Zaraz zobaczymy, jak on to zrobił. Holmes wciągnął się na dach. — Ach, tak — zawołał — tu jest koniec długiej, lekkiej drabiny, opartej o okap. Więc on to tak zrobił. — Ależ to jest niemożliwe — powiedziała panna Hunter — drabiny tam nie było, gdy państwo Rucastle wyjeżdżali. — Wobec tego on wrócił i wtedy to zrobił. Mówię pani, że to sprytny i niebezpieczny człowiek. Nie byłbym zbytnio zdziwiony, gdyby się okazało, że to jego kroki słyszę właśnie na schodach. Według mnie, Watsonie, lepiej abyś miał pistolet w pogotowiu. Zaledwie wymówił te słowa, gdy w drzwiach ukazał się tęgi, krzepki mężczyzna z ciężką laską w ręku. Panna Hunter krzyknęła na jego widok i przycisnęła się do ściany, ale Sherlock Holmes skoczył mu naprzeciw. — Ty łajdaku — powiedział — gdzie twoja córka? Grubas potoczył wokoło oczyma i podniósł je ku otwartej dziurze w dachu. — To ja powinienem o to zapytać — wrzasnął. — Złodzieje! Szpicle i złodzieje! Złapałem was, co? Mam was w swoim ręku! Ja się wam przysłużę!

W ciągu ostatnich ośmiu lat bardzo się zmieniła. Wyrosła na hardą, upartą dziewczynę, obdarzoną przenikliwą, zabarwioną cynizmem inteligencją. Im bardziej zdecydowanie przeciwstawiała się matce, tym bardziej się jej narażała, ale wolała raczej znosić rozmaite kary, niż uginać kark. Z nieposłuszeństwa uczyniła rodzaj gry. Łamała matczyne zakazy dotyczące wszystkiego, co łączyło się z ciałem i seksem, prowadziła z Hope niebezpieczną, ale podniecającą walkę. Poznała czułe punkty matki, nauczyła się nią manipulować, wiedziała, jak ją przechytrzyć i wyprowadzić w pole - to były momenty największej satysfakcji. Przyłapana na gorącym uczynku, otrzymywała bezlitosne kary: ich surowość zależała od ciężaru przewinienia. Pewnego razu dotąd siedziała w swoim pokoju, aż nauczyła się na pamięć całej Księgi Sędziów ze Starego Testamentu. Kiedy indziej musiała wyszorować podłogi w całym domu szczoteczką do zębów. Przy jeszcze innej okazji matka, przyłapawszy Glorię z chłopakiem w samochodzie na parkingu koło kościoła, wychłostała ją rózgą z gałązek wierzbowych, a uczyniła to z taką wprawą, jakby nic innego w życiu nie robiła; biła, by zadać ból, by ukarać, ale zarazem tak, by razy nie pozostawiły śladu na ciele córki. Jednak nawet wtedy Gloria pozostała nieugięta i ani myślała błagać o wybaczenie. Nie pobiegła też później do ojca. Przyjęła karę i przyrzekła sobie, że następnym razem nie da się przyłapać. Prawdę mówiąc, wyczekiwała, kiedy znowu zostanie nakryta, by po raz kolejny obserwować, jak matka czerpie przewrotną przyjemność z wymierzania kar swojemu jedynemu dziecku, jak napawa się chorą satysfakcją, że oto jej córka, zgodnie z oczekiwaniami, znowu okazała się nic niewarta. Sprawdź zane... i jak bardzo jest im potrzebna. Bez niej nie czułyby się bezpieczne, prawda? —Może nic takiego już się więcej nie przydarzy — odezwał się uspokajająco pan Fields. — To mógł być wy- padek. Sam jednak nie wierzył w to, co mówił. Był przeświad- czony, że ta historia z Nianią to nie był wypadek. Wyjechał tyłem z garażu, wyprowadzając swój krążow- nik. Manewrował nim tak długo, aż drzwi pojazdu wyko- rzystywane przy załadunku ustawiły się dokładnie na wprost tylnych drzwi domu. Zapakowanie obtłuczonego, pogiętego kadłuba Niani do środka zajęło tylko chwilę.