- Rainie - powiedział - cieszę się, że wróciłaś!

– Rainie. – Wydawał się zirytowany, a jednocześnie szczery. – Przez ostatnie dwa tygodnie tęskniłem za tobą. Wariowałem, myśląc o tobie. Ludzie byli dla mnie mili, a ja wściekałem się na nich. Nie chciałem ich, tylko ciebie. Znowu pokręciła głową. Nie ułatwiał jej zadania. Poczuła tęsknotę. Prawdę mówiąc, poczuła ból. Znajomy zapach wody kolońskiej kusił i osłabiał jej wolę. Sprawiał, że chciała wtulić się w silne ramiona tego mężczyzny. Objąłby ją. Tak jak tamtej nocy. Było to jedno z nielicznych pięknych wspomnień, jakie miała. Ale wiedziała swoje. Quincy miał kompleks bohatera, a ona była zbyt dumna, żeby zachowywać się jak dziewczątko w opałach. Minęła kolejna minuta. W końcu zrezygnowała. Pokręcił głową i tym razem on wbił wzrok w ziemię. Rainie wsunęła dłonie do tylnych kieszeni dżinsów. – Muszę lecieć – powiedziała cicho, patrząc wszędzie, tylko nie na niego. Nie odpowiedział, więc domyśliła się, że to już koniec. Ruszyła ruchliwą ulicą, a słońce świeciło tak mocno, że z oczu popłynęły jej łzy. Odwróciła się w ostatniej chwili. Nie powinna była. Ale zrobiła to. – Quincy. Podniósł szybko wzrok, pełen nadziei. – Może... Może kiedyś, kiedy będzie mi się wiodło trochę lepiej. Może wtedy wpadnę do ciebie. – Nie mogę się doczekać – powiedział szczerze. http://www.maestroinowroclaw.pl/media/ Tristan opowiadał jej o różnych germańskich grupach religijnych, które osiedliły się w tych okolicach. Przytakiwała, zaciągając się zapachem świeżo skoszonych traw i rozmyślając o tym, że pierwszy raz od wielu lat czuje, że naprawdę żyje. Zbliżyli się do krętej wąskiej szosy, której końca nie było widać wśród pól. - Jedźmy tędy! - zaproponował Tristan. Bethie skręciła. Wkrótce wąska szosa zmieniła się w polną drogę. Stawała się coraz węższa, a rosnące po bokach rośliny coraz wyższe. Półtora kilometra dalej łany pszenicy przesuwały się obok jasnoczerwonego samochodu jak rzeka złota. - Jedź dalej - zachęcał Tristan. Więc jechała. W pewnym momencie złote łany się skończyły. Dalej była niska trawa. Przy brzegu rzeki Bethie wcisnęła hamulec, zanim wjechali do wody. Tri¬ stan wygramolił się z wozu.

– Dobra, ale czy nikt nie zauważył, że Lucas nagle przepadł jak kamień w wodę? Ani tego, że pewnej nocy z szafki na dowody zniknęła strzelba twojej matki, a jakiś czas potem w cudowny sposób pojawiła się tam na nowo? Na to nie trzeba umysłu geniusza. W ciągu paru dni Shep powinien był przeszukać twój dom. Nie ukryłaś nawet dobrze ciała. Rainie milczała. Po chwili Quincy westchnął. Sprawdź Skinął, oczekując, że będzie mówiła dalej. Robił wrażenie człowieka cierpliwego, a jego niebieskie oczy wydawały się takie szczere. Bethie odkryła, że łatwo jej się z nim rozmawia. O wiele łatwiej, niż się spodziewała. - Zostałam wychowana, żeby być żoną - wyznała. - Żoną w wyższych sferach. Żebym stworzyła piękny dom, wydawała cudowne przyjęcia, i żebym zawsze była uśmiechnięta w towarzystwie męża. I, oczywiście, żebym była dobrą matką. Żebym wychowała kolejne pokolenie żon z wyższych sfer. Tristan skinął z poważnym wyrazem twarzy. - A potem... Potem wzięłam rozwód. Zabawne, że nie zauważyłam tego od razu. Myślałam przede wszystkim o Kimberly i Amandzie, bo ich życie wcale nie było łatwe. One potrzebowały mojej uwagi. A ja potrzebowałam ich. W pewnym momencie przestałam być jakby przedłużeniem swojego męża, a stałam się przedłużeniem moich córek. Ale wtedy wydawało się to