- Nas prawie od razu rozwiązali i wypuścili. Powiedzieli, byśmy siedzieli cicho i czekali na ciebie, ale w tym samym czasie zmieniali ochronę i on zwiał. Myślisz, że nie mógł...

- Ach ty... - krzyknęła najemnica, ściśniętą pięścią celując w szczękę Rolara. Wampir zablokował ją i wykręcił, lecz Orsana chytrze kopnęła go nogą w bok. Dochodząc do siebie, Rołar przyjął bojową pozę i groźnie zwabił dziewczynę palcem. Bili się oni dobrze i pięknie, jakby fruwali po polanie, wpadając w drodze na różne przedmioty. Kociołek z wodą przewrócił się, konie rozbiegły się, a ja schowałam się za drzewem, chcąc nie chcąc będąc pod wrażeniem pojedynku. Orsana szybciej napadała, niż broniła się. Rolar odwrotnie, bo poruszał się on szybciej, tak że wojownicy mieli równe szanse. Możliwe, że wampirowi udałoby się wziąć Orsanę sposobem lub si¬łą, lecz tymczasem najemniczka nie pokazywała przejawów słabości i nie podpuszczała Rolara zbyt blisko. Nie doczekałam się zwycięzcy – łapiąc oddech, przeciwnicy, demonstracyjnie nie patrząc jak przyjaciel na przyjaciela, podeszli do ogniska z różnych stron i milcząco zaczęli sprzątać, zbierając pogubione ziemniaki i gałęzie. - Zgoda - spróbowałam pogodzić swoich towarzyszy - ziemniaki jeszcze zostały, a śledzia nieboszczka doczyszczę i my go zjemy. My w Szkole i nie takie świerka. Pamiętam, jakoś nawet zupę rybną z nieświeżych głów gotowali... prawda, jak nam potem źle było... Oba sceptycznie parsknęli, lecz ściskać się nie zaczęli. Rolar rozpalił ognisko, trochę skrobiąc ocalałego ziemniaka, a Orsana przysiadła się do mnie, uważnie obserwując zabiegi nad śledziem. - Nie denerwuj się tak - miękko powiedziałam. -- Gotować nie czarować, tu szczególnego talentu nie trzeba, raz się zobaczy - już nauczył się. Jeżeli to jedyna rzecz, której nie umiesz, to ja co zazdroszczę! - Według mnie, nie podobam mu się - wyszeptała Orsana, krzywiąc się na Rolara. -- Co on tak bez przerwy się mnie czepia? - A może na odwrót - podobasz się, ot i dlatego się czepia? - Podobam się, a jakże... Najwyżej w charakterze giermka - przewarczała najemniczka. -- Na twoim miejscu ja bym nie zaczęła mu ufać. Ty sama mówiłaś, że wampiry niechętnie obcują z ludźmi, a ten przylepił się jak kąpielowy liść... do tego miejsca, co tylko w łaźni się myje. Z jakiej radości? Myślisz, że on nam całą prawdę powiedział, jeżeli Len ją dwa lata skrywał? Pewnie nakłamał z trzy koroby o obrzędzie i twojej strażniczej nietykalności, a jak my tylko arlijską granicę przekroczymy, to nas powiążą cieplutkich... W nocy nie śpi, boi się, że uciekniemy... - Orsana, nie pleć bzdur. -- Ja zręcznie pozbawiłam śledzia kości. -- Ty jeszcze powiedz, że on chodzi w krzaczki zostawiać ślady dla skradających się za nami rozbójników. - Dzisiaj już trzy razu chodził! Mi, między innymi, jeden raz starczył! I kiego ducha leśnego on robił w Legionie? Jeszcze pojmuję, handlować z ludźmi, ale służyć w ich armii?! Ten typ to szpieg, głową ręczę - on coś od nas skrywa... Czemu się śmiejesz? - zmieszała się dziewczyna. -- Ja coś nie tak powiedziałam? To, Orsana, to. Dwa razy ten. Ziemniak piekł się około godziny, lecz my nie traciliśmy czasu na darmo - przebierałam torbę z rzeczami, Rolar ostrzył miecz, a Orsana praktykowała się w miotaniu sztyletami. Zwłaszcza efektownie wychodziło jej obiema rękami jednocześnie - przelotne spojrzenie, obrót plecami do tarczy strzelniczej i szybki rzut nad ramionami. Nie chybiła ani razu, sztylety zawsze trafiały pod różnymi kątami w jeden punkt, tylko szczapy leciały. Ogiery z przyjemnością szczypały pachnącą zieloną trawkę, a Smółka leniwie rozłożyła się w rumiankach, skubiąc po jednym kwiatuszku. - Ona tu bez ciebie jakoś tak zmarniała - zakomunikowała Orsana, po raz kolejny wyrywając sztylety i wracając w pierwotną pozycję. -- Tylko ogon zobaczyć zdążyłam - pasiasty, czarno rudy, po mordzie chłostał. Kobyła w zamyśleniu podskoczyła; najbliższe kwiatki spaliły się w barwę czarnych kamieni. Orsana miała szczęście, że jej znajomość z ognistą salamandra zakończyła się tylko na drżącym ogonie.. Drzewo spaliło się do mdło migoczących węgli, więc Rolar zaczął przewracać w nich ziemniaki. Bezczelnie pochwycił największego i zaczął szybko przerzucać z dłoni w dłoń, by ostygł. - Dziewczyny, chodźcie! Kto ostatnia – będzie dezerterem! Dwa razy powtarzać nie trzeba było, my i tak niecierpliwie się wierciliśmy. Ale nie zdążyłam przełamać dymiącego się, parzącego palce kartofla, bo zobaczyłam, że za naszą skromną kuchnią stoją rozbójnicy w ilości sztuk siedmiu, którzy bezszelestnie wyszli zza drzew i cierpliwie czekają, kiedy ich zauważymy. Chyba nie przyszli życzyć nam smacznego, a my nie zbieraliśmy się zapraszać ich do stołu, nawet jeśli mieliby własną przekąskę. Wydałam niewyraźny gardłowy dźwięk, powitalny i uprzedzający jednocześnie. http://www.maszynadoszycia.net.pl/media/ je na stole. - Uważam, że robię doskonałe omlety, więc przyjmuję to za komplement. Ash zasiadł naprzeciwko niej, rozłożył sobie serwetkę na kolanach. - To dobrze, bo chciałem, żeby to był komplement. - Sięgnął po dzbanuszek z syropem klonowym, przechylił zdecydowanym gestem i wylał całą zawartość na swój talerz. Maggie zrobiła wielkie oczy. - Może jeszcze? Ash podniósł głowę, uśmiechnął się niewinnie i odstawił pusty dzbanuszek.

Wade'owie byli w tej szczęśliwej sytuacji, że mieli łatwe dojście do dwóch z nich - jednego w Radcliffe Infirmary w Oksfordzie, a drugiego w szpitalu Hammersmith. - Może powinniśmy poprosić Hildę, żeby załatwiła mu miejsce? Sprawdź człowiekiem sukcesu, renomowanym specjalistą w swojej dziedzinie, drugi - niezbyt wybitnym detektywem, ale na żadnym nie ciążyły ani wyroki, ani nawet pobyt w areszcie. Mike Novak wydał się Shipley po namyśle facetem, jakim powinien być każdy prywatny detektyw - otwartym jak książka. Przez dwa lata służył w miejskiej policji, gdzie miał nieskazitelną opinię, chociaż z adnotacją, że mimo zapału i niewątpliwej inteligencji odznacza się nadwrażliwością i nadmiernym krytycyzmem wobec biurokracji. Zgadzało się to z wrażeniem, jakie wywarł na Shipley podczas pierwszego spotkania: szczery, chętny do