– Nie sądzę.

Robiąc ustępstwo na rzecz naszego sceptycznego i racjonalistycznego stulecia, dopuszczamy nawet możliwość, że święty założyciel pustelni dotarł do wysepki nie cudownie idąc po wodzie, tylko na jakiejś tratwie bądź, powiedzmy, wydrążonym pniu – niech będzie. Ale mamy fakt niezaprzeczalny, sprawdzony przez wiele pokoleń i, jeśli wola, nawet potwierdzony dokumentalnie: żaden z pustelników osiadłych w podziemnych celach Pustelni Wasiliskowej nie czekał długo na wezwanie Boże. Po pół roku, po roku, najwyżej po półtora wszyscy łaknący zbawienia wybrańcy osiągali to, czego pragnęli, i zostawiwszy za sobą kościste, doczesne szczątki, wynosili się z królestwa ziemskiego w inne, niebieskie. I nie była to sprawa skąpego pożywienia czy surowego klimatu. Znamy przecież wiele innych pustelni, gdzie pokutnicy dokonywali jeszcze większych wyczynów pustelniczej ascezy i zacieklej umartwiali swe ciała, tyle że Pan wybaczał im i powoływał ich do siebie znacznie mniej pospiesznie. Dlatego właśnie rozszedł się słuch, że ze wszystkich miejsc na ziemi Pustelnia Wasiliskowa jest najbliższa Bogu, że leży na samej rubieży królestwa niebieskiego i stąd jej druga nazwa: Wyspa Rubieżna. Niektórzy z tych, co po raz pierwszy odwiedzali archipelag, sądzili, że nazwano tak wyspę ze względu na sąsiedztwo z Kanaanem, gdzie stoją wszystkie świątynie i gdzie przebywa archimandryta. Ale wysepka była blisko nie archimandryty, lecz Pana Boga. Mieszkało zawsze w tej pustelni nie więcej niż tylko trzech szczególnie zasłużonych starców i dla mnichów z Nowego Araratu nie było większego zaszczytu niż dokończyć swej http://www.meble-designo.com.pl posadziłem Kubowskiego twarzą do Rubieżnej, a sam nie odrywałem wzroku od fatalnego miejsca. Nikogo tam nie było, nikogo ani niczego, to nie ulega wątpliwości. Ale ledwie księżyc przebił się przez lekkie chmurki, kiedy na wodzie pojawiło się znane mi widmo, które niemal natychmiast otoczył oślepiający blask. Głosu tym razem nie usłyszałem, dlatego że mój cynik – właśnie miał zamiar włożyć do ust czekoladowy bonbonik – ryknął dzikim głosem iż nieoczekiwaną szybkością rzucił się do ucieczki. Nie mogłem za nim nadążyć (tak, tak, ledwie rozlał mi się po skórze ten sam co przedtem obmierzły, mogilny chłód, a już utraciłem całe swoje zdecydowanie) i pewnie nie dogoniłbym go aż do granicy miasta, gdyby w pół drogi Kubowski nagle nie zwalił się na wznak. Przysiadłem nad nim i zobaczyłem, że chrypi, przewraca oczami, zerwać się i uciekać dalej wcale nie zamierza... Kubowski umarł. Nie tam, na drodze, tylko dopiero rankiem, w klasztornym

rozbieżności. Wszystkie swoje liczne sukcesy na niwie działalności arcypasterskiej Mitrofaniusz przypisywał Panu Bogu, pokornie uznając się tylko za widome narzędzie niewidzialnie działającej Siły, a wypowiadał się w sposób absolutnie fatalistyczny, lubił powtarzać: „Jeśli Bogu się spodoba, to na pewno się spełni, a jeśli Bogu się nie podoba, to ja też nie potrzebuję”. Ale w rzeczywistości kierował się maksymą: „Licz na Pana Boga, ale sam się nie Sprawdź na stronę sekretarza władyki, ojca Starownego. Ten opowiedział jej, jak doszło do nieszczęścia, i pokazał fatalny list, w którym była mowa o nowym pacjencie lecznicy doktora Korowina. Resztę dnia i całą noc mniszka spędziła w archijerejskiej komnacie z obrazami, klęcząc nie na prie-dieu7, tylko wprost na podłodze. Gorąco modliła się o uleczenie chorego, którego śmierć byłaby nieszczęściem dla całej krainy i dla wielu tych, co go kochali. Do sypialni, gdzie kurowano biskupa, Pelagia nawet nie próbowała się wcisnąć – i bez niej pielęgnujących było dosyć, a zresztą i tak by jej nie wpuścili. Nad nieprzytomnym ciałem odprawiało obrzędy całe konsylium, a z Sankt Petersburga, wezwane telegramem, zjeżdżały już trzy najgłówniejsze rosyjskie znakomitości od chorób sercowych. Rankiem do klęczącej zakonnicy wyszedł najmłodszy z doktorów, pochmurny i blady. Powiedział: – Ocknął się. Siostrę wzywa. Tylko nie na długo. I na Boga, siostrzyczko, bez szlochów