z książkami.

- Oriano, zabierz jego rzeczy, ja zaś pomogę mu wsiąść na mojego konia. - Zwrócił się ponownie do Clemency: - Nie stój tak, moja mała, zmykaj! Tego samego wieczora Clemency wracała powozem do domu na Russell Square i jeszcze raz analizowała wydarzenia minionego dnia. Właściwie cóż takiego się stało? Jak się dowiedziała od Biddy, mężczyzna, który ją pocałował, bawił od niedawna w gościnie u państwa Baverstocków w Stone¬leigh. Podobnie jak jego przyjaciel, najwyraźniej wziął ją za wiejską dziewkę i korzystając z okazji, niespodziewanie pocałował. Sądząc z jego zachowania, czynił już to zapewne niejednokrotnie. Nie potrafiła zaprzeczyć, że całus, tak beztrosko skradzio¬ny, poruszył ją głęboko, jednak niedorzecznością byłoby sądzić, iż mógł znaczyć cokolwiek dla niego. Ranny jeździec, cierpiący z bólu i szoku, z pewnością nie był sobą. Na co w ogóle liczy? Że nieznajomy niczym książę z bajki przeszuka wszystkie domy we wsi, by ustalić, kim jest dziewczyna? A gdyby nawet, to co potem? Czy taki dżentelmen, gość wytwornej Oriany, zechce kontynuować znajomość, kiedy dowie się, z kim ma do czynienia? Clemency może mieć oczy jak bławatki - uśmiechnęła się na wspomnienie jego słów - ale nie należy do jego świata. Owszem, jest bogata - dzięki wysiłkom ojca, który ciężką pracą osiągnął pozycję jednego z najzamożniejszych kupców w mieście. Gdy umarł przed dwoma laty, zostawił jej w spadku sto tysięcy funtów, matkę zaś zabezpieczył roczną pensją w wysokości pięciu tysięcy funtów. Pani Hastings dodała wkrótce do swojego nazwisko panieńskie, stając się powszechnie poważaną (przynajmniej taką miała nadzieję) panią Hastings-Whinborough. Gdy tylko skończył się czas żałoby, wszelkimi sposobami starała się dostać do elitarnych okręgów towarzyskich. Niestety, jej wysiłki spełzły na niczym. Tak ona, jak i jej córka wywodziły się bowiem z rodziny kupieckiej i to z pozoru niewinne określenie zamykało im bramy do świata dobrze urodzonych. Clemency aż tak bardzo na tym nie zależało, nigdy zresztą nie miała wygórowanych ambicji towarzyskich, a czytanie książek przedkładała nad bywanie na modnych przyjęciach i rautach. Wiedziała, że do takiego świata niechybnie należą spotkani dzisiaj przez nią dżentelmeni. Nie, powiedziała sobie stanowczo, musi o tym zapomnieć. To było jedynie przypadkowe, odosobnione zdarzenie i z pew¬nością nigdy więcej się nie powtórzy. Lysander Candover siedział w bibliotece swojej miejskiej posiadłości i ze skrzywioną miną słuchał wywodów prawnika. Minęło pół roku, odkąd - po śmierci ojca, trzeciego markiza Storringtona, i po odejściu niedługo potem z tego świata w pijackiej bójce starszego brata Alexandra - stał się piątym markizem Storringtonem. - Czemu, u diabła, nie powiedziano mi wcześniej o finan¬sowych kłopotach naszej rodziny? - spytał z irytacją, pocierając palcem podstawkę kieliszka z brandy. - Dobry Boże, człowieku, jesteśmy zadłużeni po uszy, stale zmniej¬szają się wpływy z czynszów i nie mamy ani grosza na pokonanie choćby podstawowych prac remontowych w ma¬jątku, nie wspominając już o domu w mieście! - Rzucił okiem na sufit, w miejsce, gdzie jeden z narożników sczerniał od wilgoci. - Świętej pamięci markiz Storrington, pański zacny ojciec, zawsze był zdania... - zaczął mecenas ze smutkiem w głosie. - Nic nie mów, niech zgadnę! - Lysander uniósł rękę. - Zapewne twierdził, że wszystkiemu zaradzi pewniak na Newmarket, jeden z jego szczęśliwych rzutów kośćmi. - Był, niestety, dość niefortunnym graczem. - Prawnik pokręcił smętnie głową. - Domyślam się, że Alexander... - zaczął markiz, ale przerwał po chwili. Było rzeczą powszechnie wiadomą, że lord Alexander prowadził nader rozwiązły i kosztowny tryb życia. Bez opamiętania szastał pieniędzmi, wydawał je tak, jakby lal wodę z konewki. Bezkrytycznie i z konsekwencją godną lepszej sprawy realizował swoje ekstrawaganckie zachcianki, toteż nic dziwnego, że jego śmierć nie wzbudziła w najbliż¬szych żadnego żywszego uczucia poza ulgą. Lysander przypuszczał, że nieodpowiedzialne zachowanie brata w rów¬nym stopniu co nieszczęśliwa gra ojca przyczyniło się do fatalnego stanu rodzinnych finansów. Mimo wszystko różnili się między sobą - stary markiz przynajmniej żył uczciwie, lord Alexander zaś był zdolny do wszelkich oszustw. Lysander, który niespodziewanie w wieku dwudziestu sześciu lat musiał stawić czoło tylu problemom, prowadził dotąd równie beztroskie i szalone życie, jak poprzednicy. Jako młodszemu synowi przypadła mu w udziale znacznie skromniejsza sumka, ale kierując się zdrowym rozsądkiem potrafił tak rozplanować wydatki na kosztowne rozrywki, konie i kobiety, że zdołał uniknąć wpadnięcia w jeszcze większe kłopoty. - A co z Arabellą? - zapytał. Chodziło o jego siostrę, szesnastoletnią samowolną panienkę, zmyślną i śliczną jak obrazek. W pół roku przewinęło się przez jej życie przynaj¬mniej sześć guwernantek. Pan Thorhill westchnął i z dezaprobatą pokręcił głową. - Ojciec pana uważał, że ma jeszcze czas, by zapewnić przyszłość pańskiej siostrze. http://www.medycynaestetyczna.edu.pl Dwór w środku nie wyglądał lepiej. Nad wielkim ko¬minkiem w obszernym hallu wyryto w kamieniu herb rodu Candover. Kiedyś górował tu dumnie jako symbol świetności i bogactwa, teraz był niemym świadkiem nieuchronnego upadku. Na ścianach wisiały wytarte chorągwie, a w rogach sali straszyły pordzewiałe zbroje. Wnętrze przypominało Clemency jedną z niesamowitych powieści pani Radcliffe, brakowało jedynie bezgłowego mnicha, choć z pewnością wystarczyłoby pajęczyn. Pomimo zniszczeń dom zachował swój charakter i w niepojęty sposób urzekał powagą i tajem¬niczością. Arabella, wyraźnie wypatrując gościa, zbiegła na dół, gdy tylko usłyszała kołatanie do drzwi. Odprawiła odźwiernego i rzekła: - Proszę na górę, panno Stoneham. Czekamy na panią w żółtym salonie. - Wskazała pokoje rozchodzące się dalej. - Tamta część jest nie zamieszkana. - Wielka szkoda, to taki piękny dom - odparła z przeko¬naniem Clemency. - Tak pani myśli? To zabytek, tak go nazywam. Osobiście wolę bardziej nowoczesny styl. - Współczesne domy nie posiadają tej niepowtarzalnej atmosfery - stwierdziła Clemency, idąc schodami w górę. Zauważyła wytarte dębowe stopnie oraz uznała, że od dłuższego czasu nikt nie pastował poręczy. Trudno sobie wyobrazić, że mogłaby zostać panią tej upadającej świetności. - A jeszcze ta wilgoć i przeciągi... - rzuciła Arabella. - Ale mogłoby być tu pięknie. Arabella zatrzymała się na szczycie schodów i uważnie przyjrzała gościowi. - Jak dla mnie, nie wygląda pani na guwernantkę - rzekła w końcu. - Ach tak, a czemu nie? - wybąkała Clemency, a jej serce zamarło na moment. - Po pierwsze, jest pani za ładna, a po drugie, nie mówi pani jak zwykła guwernantka. - A jak one mówią? - Udało się jej lekko zaśmiać. Musi uważać na swoje słowa.

pracodawca uśmiechnął się szeroko. - W takim razie nalegam, byś również zwracała się do mnie po imieniu. Od tej pory mów do mnie Scott. Gdy za Camryn i jej szwagrem zamknęły się drzwi, Willow udała się na górę, by zobaczyć, co robią jej podopieczni. W pierwszej kolejności zajrzała do dwójki młodszych dzieci, Sprawdź zebrała się na odwagę. - Po prostu nie mogę. Z przyczyn osobistych. - Chodzi o mnie? Nie kochasz mnie? Myliłem się... Amy mówiła nieprawdę... Wcale nie powiedziałaś mamie, że się we mnie zakochujesz? R S - Powiedziałam. - W jej głosie słychać było smutek. - Powiedziałam mamie, że się w tobie zakochuję - powtórzyła. - To dlaczego nie chcesz wyjść za mnie za mąż? Wciąż uważasz, że jestem zarozumiałym szowinistą i... - Nie! Jesteś wspaniały! - Ale nie chcesz wyjść za mnie za mąż? Ze smutkiem pokręciła głową.