- To nie tak znowu dużo. Tyle musimy przecież mieć. Znajdziemy...

- Zobaczysz. Wsiadaj. - Powiedz mi najpierw, gdzie jedziemy. - Skończyło się zaufanie, Glorio St. Germaine? Chcesz się wycofać? Może powinnaś wrócić do domu, do mamusi i tatusia? Wyraźnie wystraszona przygryzła wargę. Santos uśmiechnął się. - Widzisz, mała? Niebezpieczny ze mnie facet. - Trzasnął drzwiczkami z takim impetem, że samochód się zakołysał. - Zmykaj do domu, dzieciaku. Już, zanim zrobisz coś głupiego! Nie czekając na odpowiedź, przeszedł na drugą stronę i usadowił się za kierownicą. Włożył kluczyk do stacyjki, zapalił silnik, wrzucił jedynkę. W tej samej chwili Gloria wskoczyła do auta i usiadła obok niego. - W porządku - rzuciła lekkim tonem. - Pokaż mi, co masz pokazać. Ruszył bez słowa w stronę Dzielnicy Francuskiej. Odezwał się, dopiero kiedy dojeżdżali: - Pierwsze siedem lat życia spędziłem w cuchnącym kontenerze. Ojciec lał mnie i matkę. Dawał nam spokój, jak się napił, wtedy nie miał siły bić. Nie miałem przyjaciół, nikt nie chciał się zadawać z takim śmieciem, w dodatku mieszańcem. Teksańczycy nie lubią Indian ani Meksykanów. Ojciec był biały, myślał podobnie. Chyba od nikogo w całym życiu nie nasłuchałem się tylu wyzwisk co od niego. Od własnego ojca. Mile, prawda? Gloria pokręciła głową. - Ponure - szepnęła. - Ktoś go wreszcie załatwił. Pewnie kiedy podrzynał mu gardło, nie miał pojęcia, jaką wyświadcza nam przysługę. Ale to jeszcze nic, mała - ciągnął z uśmiechem, wjeżdżając do Dzielnicy Francuskiej od strony Canal Street i wąskimi uliczkami kierując się w stronę Bourbon. Po chwili zaparkował, wyskoczył z samochodu, otworzył drzwiczki od strony Glorii. - Wysiadamy, proszę wycieczki. Wysiadła z ociąganiem i niepewnie rozejrzała się wokół. Byli na stosunkowo pustej, wąskiej uliczce z podejrzanymi knajpami, gdzie nie zapuszczali się turyści. - Ładnie tu, prawda? - Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. - Dalszy ciąg naszej sagi rozgrywa się właśnie tutaj, w Dzielnicy Francuskiej. Kiedy tatuś wyzionął ducha, przenieśliśmy się z matką do Nowego Orleanu. Mieszkała tu nasza kuzynka, zapewniała, że pracy jest pod dostatkiem, życie łatwe, atmosfera wesoła. Oczywiście kuzynka natychmiast o nas zapomniała, a pracy nie było. Skręcili w Bourbon Street. - Jesteśmy na miejscu - Santos uśmiechnął się krzywo. - Ta ulica nigdy nie zasypia, pełno tu klubów nocnych, barów ze striptizem, sex shopów. Pełno jazzu i bluesa. A oto Club 69... http://www.medycznie.org.pl - Natomiast ty z całą pewnością jesteś zakochana, Lex. Kilcairn zjawił się pod Akademią Panny Grenville kilka minut przed czasem. Czuł się jak idiota, czekając przed bramą niczym grzesznik wypędzony z raju, ale panna Emma Grenville jasno postawiła sprawę, że nie wolno mu wejść na teren szkoły. Dawny Lucien wdarłby się mimo wszystko, ale nowemu nie przypadła do gustu perspektywa dziesiątek młodych dam uciekających z wrzaskiem i mdlejących na jego widok. Gdy pora spotkania nadeszła i minęła, pomyślał o sforsowaniu bramy, ale wtedy zjawiła się jego bogini. Szła długim, krętym podjazdem. Wydawało mu się, jakby nie widział jej od dawna, a nie zaledwie od dwóch tygodni. Musiał zapanować nad impulsem, żeby wyważyć bramę, wciągnąć ją na siodło i odjechać galopem. - Lucienie. - Alexandro. - Zsiadł z konia. Chciał być jak najbliżej niej. - Co u ciebie? - Dobrze, dziękuję.

Klara odwróciła się i zamarła na widok Bryce'a. - Czy to prawda, że odeszłaś z agencji? - spytał. Skinęła głową, bo nie była w stanie mówić. - Dlaczego? - Nie mogłam dłużej tam pracować. Patrzyłam na broń w kaburze i wiedziałam, że należy do dawnej Klary. Tej, która pojawiła się w twoim domu, ale nie tej, która z niego wyszła. Bryce nie mógł oderwać od niej oczu. Ostatni tydzień był dla niego okropny. Wydawało mu się, że tonie, a teraz wydostał się na powierzchnię. Wystarczyło, iż spojrzał na tę dziewczynę, by zaraz zaczął oddychać. - Przepraszam, że cię zwiodłam, lecz musiałam... Sprawdź - Tak, milordzie - powiedział pan Mullins z ukłonem. Lucien zostawił oburzone kobiety i wszedł do domu. Ból głowy, który dokuczał mu od rana, jeszcze się nasilił. Szkoda, że nie kazał Wimbole'owi podać sobie whisky. Na szczycie schodów zatrzymał się i oparł przemoczone plecy o mahoniową balustradę. Na ścianie wisiał rząd portretów, stanowiących część bogatej kolekcji Kilcairn Abbey. Rogi dwóch z nich przewiązane były czarnymi wstążkami. Jeden przedstawiał Oscara Delacroix, przyrodniego brata jego matki. Ledwo znał tego człowieka, a lubił jeszcze mniej. Po chwili przeniósł wzrok na drugi obraz. James Balfour, jego najbliższy krewny, zmarł ponad rok temu, więc wstążkę należałoby już usunąć. Wciąż przypominała Lucienowi o tym, w jakiej sytuacji znalazł się przez kuzyna. - Do diaska! - zaklął bez złości. Kilcairn Abbey powinien odziedziczyć James. Niestety jego młodzieńcza żądza