Kylie pomyslała o pieniadzach, a tak¿e o Brencie i Ianie,

ktos, kto tu mieszka, ju¿ spieszy, by wpuscic nieoczekiwanych gosci. Nikt nie patrzył przez wizjer. W mieszkaniu panowała absolutna cisza. - Co teraz? - spytała Marla. Stali na zniszczonej, szarej wykładzinie w dusznym, słabo oswietlonym korytarzu. Wszystko wokół było tandetne i zszarzałe. - Nie mam klucza. - Wiec po¿yczymy sobie klucz od portiera. - Jak? Nick podrapał sie po pokrytej jednodniowym zarostem brodzie. - Sprawdzmy, czy wezmie cie za Kylie. Daj mi dziecko i idz na dół, powiedz, ¿e zgubiłas klucz. Zobaczymy, czy cie wpusci. - Dobrze - odparła, pewna, ¿e pomysł spali na panewce. Myliła sie jednak. Portier, którego nie było na dole, kiedy wchodzili, usmiechnał sie do niej wyrozumiale, ukazujac du¿a przerwe miedzy zebami, i wyciagnał klucz z zamykanej 426 skrzynki stojacej w szafce. Dobiegał siedemdziesiatki, miał geste, siwe włosy i wydawał sie rozbawiony sytuacja. http://www.nabudowie.biz.pl Gwizdnął na Crocketta i powoli wyszedł przed dom, w popołudniową, teksańską spiekotę. Boże, jaki upał. W oddali falowało rozgrzane powietrze, a tuż nad głową Nevady bzyczały gzy. Wszędzie unosił się kurz, a mimo to Nevada uwielbiał to miejsce. Nieraz słyszał, że kto urodzi się Teksańczykiem, już na zawsze nim pozostanie. W 131 jego przypadku to powiedzenie chyba się sprawdzało, chociaż nie miał pojęcia dlaczego. Cały ranek dręczyły go myśli o Shelby i o tym, jak ją całował, dotykał, o tym, jak jej skóra błyszczała od potu, gdy Shelby z całej siły wtulała się w jego ciało. Zeszłej nocy nie potrafił odeprzeć pokusy kochania się z nią i, prawdę mówiąc, wątpił w to, czy kiedykolwiek mógłby tego nie chcieć. Ocierając pot z czoła roboczą rękawicą, poszedł do szopy z narzędziami, gdzie powietrze stało z upału. Osy brzęczały w gniazdach między krokwiami, a zapach nafty mieszał się z wszechobecnym zapachem kurzu. Na zewnątrz któraś z klaczy cicho zarżała. Nevada ukląkł przy przyczepie i spoglądał ponuro na łysą oponę, która w ciągu kilku ostatnich tygodni niemal całkiem się zużyła. Znalazł klucz nasadowy i zaczął się mocować z nakrętkami, podczas gdy jego myśli krążyły wokół Shelby i ich córki. Albo córki Rossa McCalluma.

Cissy siedziała pod oknem oparta o aparat do klimatyzacji, a Eugenia wyskubywała zeschłe kwiatki z kaktusa: - Halo... halo? Kto mówi... cholera! - Rzucił słuchawke. - Nikt sie nie odezwał? - spytała Eugenia i Marle nagle przeszedł dreszcz strachu. - Na pewno pomyłka - powiedziała Cissy znudzonym Sprawdź Tak jak wtedy! Na tamtej górskiej drodze! Serce Marli staneło na chwile. Zabrakło jej tchu w piersi. Mrok spowijajacy jej pamiec rozdarło nagłe wspomnienie. W nagłym przebłysku Marla przypomniała sobie swiatła reflektorów innego samochodu, jadacego z przeciwka. Oslepiły ja. Teraz ta straszna chwila wróciła. Marla jeszcze raz prze¿yła tamto uderzenie, czuła strach, zobaczyła przednia szybe rozsypujaca sie w milion kawałków, miała w uszach przerazliwy, pełen bólu krzyk kobiety i zgrzyt gniecionego metalu. - Ten wypadek... - wyszeptała wstrzasnieta. Przera¿ona. Ponownie prze¿yła tamta straszna chwile. Odruchowo nacisneła stopa nie istniejacy pedał hamulca. Wszystko staneło