mieszczać najciszej, jak umiała. Obie zatrzymały się,

- Owszem, ma, ale nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Możemy tylko czekać. Santos pokręcił głową. - Czekać? Co chcecie... - On zrobi to znowu - rzucił Patterson, jakby odganiał się od natrętnych pytań, i ponownie usiadł za biurkiem. - W końcu popełni jakiś błąd. Wtedy będziemy go mieli. - No tak. Po cholerę macie się nim zajmować? W końcu facet załatwia dziwki, więc o co chodzi? Wydaje się wam, że była nikim. Kurwą z ulicy. A że ktoś ją zadźgał? Olać to. Otóż nie. - Santos podszedł do biurka Pattersona. Zmrużył oczy. - Ona była moją matką, kutasie. I obchodzi mnie, kto ją zabił. - Victor... - wtrącił cicho Jacobs. - Chodź już, postawię ci colę. Santos nie spuszczał wzroku z twarzy Pattersona. - Znajdę tego człowieka, rozumiesz, glino? Dojdę, kto zabił moją matkę. Zapłaci za to. Detektyw westchnął z rezygnacją, miał już wyraźnie dość tej rozmowy. - Co możesz zrobić? Taki smarkacz... - Pokręcił głową. - Tyle osiągniesz, że sam zginiesz. Zostaw to nam. - Zostawiłbym, gdybyście cokolwiek robili - warknął Santos, jeżąc się na protekcjonalny ton. - Dosyć. Nie będę z tobą dłużej dyskutował. Powiedziałem: robimy, co możemy. A teraz do widzenia, mam pilną robotę. - Jasne, panie detektyw. - Santos nagle zapomniało pozycji Pattersona i o własnych zahamowaniach. Po raz pierwszy w życiu poczuł się mężczyzną. Patrzył na zwalistego mężczyznę za biurkiem jak na równego sobie. - Zapamiętaj sobie: nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale znajdę tego sukinsyna, który ją zabił. Będzie musiał zapłacić za to, co zrobił. - Oparł dłonie na biurku, pochylił się i dokończył przez zaciśnięte zęby: - Dotrzymam słowa, detektywie Patterson. CZĘŚĆ III Gloria ROZDZIAŁ ÓSMY Nowy Orlean, Luizjana, 1974 Siedmioletniej Glorii Aleksandrze St. Germaine świat jawił się miejscem tyleż magicznym, co przerażającym. Oferował wszystko, o czym mogła zamarzyć mała dziewczynka: śliczne sukienki przystrojone koronkami i falbankami, piękne lalki o jedwabistych włosach, które można czesać, lekcje jazdy na własnym kucyku, miniaturowe serwisy z prawdziwej porcelany, na których wydawała przyjęcia w altanie. Wystarczyło tylko wskazać palcem, powiedzieć „chcę” - i życzenie się spełniało. A wszystko dzięki cudownemu tacie, który wyczarowywał dla niej ten magiczny świat. Kiedy był blisko, nie mogło zdarzyć się nic złego. Przy nim czuła się bezpieczna i wyjątkowa - najbardziej wyjątkowa na całym świecie. Nazywał ją swoim małym skarbem i choć określenie to wydawało się jej trochę za dziecinne dla panny, która miała wkrótce przejść do drugiej klasy, choć obruszała się, ilekroć zwracał się tak do niej przy ludziach, w gruncie rzeczy bardzo je lubiła. http://www.oczyszczalnie-sciekow.net.pl wypowiedział u Fointaine'ów było kłamstwem. Pomysł poślubienia panny Gallant nadal uważał za genialny, natomiast wprowadzenie go w życie zdecydowanie mu nie wyszło. Wiedział jedynie, że musi nakłonić ją do pozostania. Był przekonany, że jako osoba praktyczna w końcu zrozumie jego racje. Do tego czasu będzie się poruszał jak po wrogim terytorium, uważając na każdy krok lub słowo. Ostatecznie nawet tak złemu człowiekowi jak jego ojcu udało się ożenić z wybraną kobietą. A może Alexandra ma rację i rzeczywiście nie wszystko da się zdobyć. Lecz on przynajmniej spróbuje dopiąć swego. Ku jego zaskoczeniu pierwszą przeszkodą na drodze do celu okazał się Robert Ellis. Wstąpiwszy najpierw do jadalni, żeby się przywitać i upewnić, czy guwernantka wróciła, poszedł do stajni obejrzeć parę nowych koni zaprzęgowych. - Dlaczego kupujesz same kare? Do diaska! W szerokich wrotach stał lord Belton.

- Czerwieni się pani, panno Gallant - stwierdził. Na szczęście nadal mówił doskonałą francuszczyzną. - Oczywiście, że się czerwienię! Nie jestem przyzwyczajona do mierzenia strojów w obecności mężczyzn! - Niedorzeczność, której należy szybko położyć kres. Kobiety stroją się po to, żeby sprawić przyjemność mężczyznom. Dlaczego nie mielibyśmy od początku brać udziału w tym Sprawdź Odwrócił się ku niej i zapytał porywczo: - Dlaczego ty nie masz żadnych przyjaciół, Lily? Nikt cię nie odwiedza, nikt nie dzwoni. Jeśli już gdzieś wychodzisz, to albo do kościoła, albo po zakupy. Dlaczego? Kiedy zaplotła dłonie, Santos zauważył, że drżą nieznacznie, chociaż na jej niewzruszonej twarzy malował się absolutny spokój. - To dla ciebie takie ważne, Todd? - Dlaczego traktują cię jak trędowatą, Lily Pierron? Dlaczego na twój widok dzieci szepczą sobie coś na ucho? Dlaczego kiedy idziesz ulicą, ich matki przechodzą na drugą stronę? Dlaczego na mszy zawsze siedzisz sama? Nie odwróciła wzroku, nie próbowała się bronić. Tylko skurcz bólu przemknął przez jej twarz. - Może ty mi powiesz, dlaczego. - Dobrze. - Santos zatoczył ręką. - Według mnie tutaj był kiedyś burdel, a ty byłaś szefową tego interesu. Lily lekko drgnęła, to była cała jej reakcja. Czuł obrzydzenie do samego siebie, żałował wypowiadanych słów, ale mówił dalej, jakby na przekór sobie: - Nic dziwnego, że sąsiedzi cię nie lubią. Nie chcą mieć do czynienia z burdelmamą. Trzymasz mnie tutaj, bo nikt inny nie zgodzi się u ciebie pracować. Przez długą chwilę nic nie mówiła. Wpatrywała się w niego martwym wzrokiem, jakby przez lata nawykła do cierpienia, jakby oczekiwała słów, które właśnie padły. - To wszystko, Todd?