drzwiom. Znalazłszy się w galerii, pani Lisicyna znów usłyszała cichutki, obrzydliwy zgrzyt. Wzdrygnęła się i spytała: – Co to? Nietoperze? Izrael odpowiedział obojętnie: – Nietoperzy tu nie ma. A co w pieczarze nocami się dzieje, tego nie wiem. Takie to miejsce, że wszystko być może. Przecież to nie byle co, tylko kawałek sfery niebieskiej. – Co? – zdziwiła się pani Polina. – Kawałek sfery niebieskiej? Starzec skrzywił się; chyba żałował, że powiedział coś niepotrzebnego. – Nie powinnaś o tym wiedzieć. Idź sobie. O tym, co tu widziałaś, nikomu nie opowiadaj. Zresztą wiem, że nie będziesz, mądra jesteś. Nie zabłądź tylko. Do wyjścia na prawo się idzie. Drzwi zatrzasnęły się i Polina Andriejewna została w zupełnej ciemności. Zapaliła świeczkę, wsłuchała się w niezrozumiały dźwięk. Poszła. Ale nie na prawo: na lewo. Wasilisk Galeria, którą starzec Izrael nazywał Dojściem, prowadziła w głąb pieczary, stopniowo wznosząc się coraz wyżej. Teraz po obu stronach ciągnęły się gołe ściany i pani Polinie przyszło na myśl, że starczy tu miejsca jeszcze na wiele setek martwych ciał. Dźwięk robił się coraz wyraźniejszy i bardziej nieznośny – jakby żelazny pazur skrobał nie po szkle, lecz po bezbronnym, obnażonym sercu. Raz Lisicyna nie wytrzymała, http://www.ogrzewaniepodlogowe.biz.pl Spojrzał na nich. Rainie skinęła głową na znak, że jest skoncentrowana. Sanders okazywał znacznie mniej zapału. – Wróćmy do tego, co robiłaś rano, do listy pozostałych podejrzanych. Vander Zanden, Charlie Kenyon, Richard Mann, ojciec Melissy Avalon, ten No Lava z Internetu. – Pracuję nad tym. Tyle że nie mam zbyt wielu ludzi do pomocy. – Dobra – wtrącił poirytowany Sanders. – Podzielmy robotę między siebie. Do diabła, możemy udawać, że współpraca jest w naszym przypadku możliwa. Ja biorę Vander Zandena. Federalni mogą sprawdzić No Lavę, skoro już ukradli mi komputery. Luke Hayes ma ojca Melissy Avalon... – A ja wezmę Charliego Kenyona i Richarda Manna – zaproponowała Rainie. – Doskonale. – Sanders spojrzał na Rainie, jakby rzucał jej wyzwanie. – Zostaje nam jeszcze jeden podejrzany: Shep. – Nie ma mowy! Jest szeryfem...
Chlestakowów, Skąpych Rycerzy czy, nie daj Boże, Ryszardów Trzecich. – A więc „Mikołaj Wsiewołodowicz” to Mikołaj Wsiewołodowicz Stawrogin z powieści Biesy!! – zawołała pani Lisicyna. – Ale czemu wybrał pan dla swojego pacjenta taką niebezpieczną rolę? – Wcale nie wybierałem! – ze złością krzyknął doktor. – Bardzo starannie doglądam jego lektur, wiem, jaka rola może go pociągnąć, i dlatego już od roku jedyną książką, jaką Sprawdź – Kto jest pańskim pacjentem? – nie wierzyła własnym uszom pani Polina. – Mikołaj Wsiewołodowicz? Doktor uśmiechnął się gorzko. – Mikołaj Wsiewołodowicz? Tak się pani przedstawił? No cóż, rozumie się! Och, dowiem ja się, kto mu to paskudztwo podsunął! – Jakie paskudztwo? – Polina Andriejewna zupełnie się w tym wszystkim pogubiła. – Widzi pani, Laertes Terpsychorow (to oczywiście pseudonim sceniczny) jest jednym z moich najciekawszych pacjentów. Był aktorem. Genialnym co się zowie – z Bożej łaski. Grając w spektaklu, całkowicie przeistaczał się w odtwarzaną postać. Publiczność i krytycy byli zachwyceni. Wiadomo, że najlepsi aktorzy to ci, co mają osłabioną indywidualność, którym własne „ja” nie przeszkadza zrastać się z każdą nową rolą. No więc Terpsychorow własnego „ja” nie posiada w ogóle. Jeśli go zostawić bez roli, będzie od rana do wieczora leżeć na tapczanie i gapić się w sufit jak marionetka w kufrze lalkarza. Ale wystarczy mu