— Kim pani jest?

się. - Ta kolacja to bardzo miły akcent. Jednak jeśli pozwolisz, pójdę już do domu. Muszę wcześnie rano otworzyć kawiarnię. - Shey... - zaczął Tanner. - Nic nie mów. Zwłaszcza nie życzę sobie żadnych cytatów z tej książki, do której wracasz co chwila. Wystarczy krótkie „do widzenia". Tanner też podniósł się z miejsca. Jego oczy błysnęły niebezpiecznie. Shey chciała się cofnąć, by nie być tak blisko niego, jednak nie mogła tego zrobić. - Wyjeżdżam, ale nie sam. Chciałbym, żebyś pojechała ze mną. - Sięgnął do kieszeni i wyjął pierścionek. -Shey... - Nic nie mów... ani słowa. Nie mogę w to uwierzyć. Chcesz dać mi pierścionek, który był przeznaczony dla Parker? Obiecałeś wrócić do domu z narzeczoną, więc łapiesz pierwszą z brzegu dziewczynę... - Ten pierścionek kupiłem specjalnie dla ciebie. I zapewniam cię, że wcale nie łapię pierwszej lepszej dziewczyny... - Dobra, niech ci będzie. Tak czy inaczej zabieraj go. http://www.optykchorzow.pl/media/ W biednej dzielnicy, gdzie się wychowała, takie rzeczy nikomu do niczego nie były potrzebne. Zresztą to i tak bez znaczenia. Nawet jeśli protokół dyplomatyczny nakazuje okazać księciu szczególne względy, ona może jedynie podać mu rękę. Na pewno przed nikim nie będzie dygać czy giąć się w ukłonach, nie mówiąc już o cmokaniu w pierścień. Nawet gdyby ten pierścień należał do przystojnego księcia. - Pani nie jest Marią Anną... Parker? - Książę przesunął wzrokiem po tłumie w poczekalni. - W takim razie, czy mógłbym się dowiedzieć, gdzie jest moja narzeczona? - Z tym też jest pewien problem - odparła Shey. - Niestety,

mieć rodzinę. Cóż, o tym mogła sobie tylko pomarzyć. Opamiętała się szybko. Powinna się cieszyć z tego, co ma. - Moja rodzina to Parker i Cara - odparła. - Nikogo więcej nie mam. A one mają swoje mieszkania, więc nie muszą u mnie nocować. - Nie powiesz mi, że jest tu tylko jedna sypialnia. Sprawdź - Włoskie jedzenie i włoskie słońce mi służą. - I włoski mąż - wtrącił Lorenzo i cała trójka roześmiała się wesoło. - Nie powinienem tego mówić - doktor zniżył głos do szeptu - ale zawsze uważałem, że szkoda cię dla Johna. Niebrzydki chłopak, ale słaby charakter, no i całkiem pod pantoflem matki. - Biedny John - teraz Jodie parsknęła śmiechem. Lorenzo wziął dwa kieliszki wina z tacy przechodzącego kelnera i podał jeden Jodie. Wciąż jeszcze nie spotkali Louise ani Johna, chociaż Jodie zauważyła w przelocie rodziców Louise. Zawsze lubiła jej matkę, ale nie miała ochoty jej teraz widzieć. Jako matka musiała przecież brać stronę swojej córki, niezależnie od jej zachowania. Zresztą, pomyślała Jodie, jeżeli John i Louise się kochają, to powinni być razem. Ją to już nie obchodziło. Jej życie i uczucia były gdzie indziej. Spojrzała na Lorenza i wyobraziła sobie, że proponuje mu powrót do hotelu, a on się skwapliwie zgadza. Westchnęła, porzucając to nieprawdopodobne, ale bardzo kuszące wyobrażenie. - Jak noga? - zapytał natychmiast Lorenzo, mylnie odczytując przyczynę jej westchnięcia. Czy powinna skłamać, wykorzystując ten pretekst, żeby wyjść? Zanim zdążyła się odezwać, podeszli do nich pastor z żoną i Lorenzo zaczął z nimi rozmawiać o Florencji. Jodie upiła łyk wina i zaczęła się rozglądać za miejscem na postawienie kieliszka, kiedy usłyszała ostry głos Louise: - Chciałabym zamienić z tobą słowo. - Louise stała sama, Johna nie było. - Nie myśl, że nie wiem, co zamierzasz i po co tu przyjechałaś - rzuciła wściekłym szeptem jej była przyjaciółka. Jodie czuła, że twarz zaczyna ją palić. Pamiętała aż nadto dobrze, jaki był jej pierwotny motyw przyjazdu tutaj. Ale teraz miała nadzieję, że pogodzą się w końcu i zakończą ten konflikt. - To nie jest romantyczna powieść, tylko zwyczajne życie, Jodie - mówiła Louise. - John do ciebie nie wróci. - Ależ ja tego wcale nie chcę - odparła Jodie. - Jestem teraz zamężna i...