czwartego markiza Storringtona.

Przez chwilę miał wrażenie, że ją przekonał, ale strach, który widział w jej oczach, przeobraził się nagle w furię. Wyrwała ramię z jego uścisku i krzyknęła: - Zostawcie mnie! Ja nic nie wiem! - Tina... - Jeszcze raz wziął ją pod ramię. Machnęła torebką i uderzyła go w bok. Torebka otworzyła się i cała zawartość rozsypała się po chodniku. Santos kucnął i zaczął pomagać jej zbierać porozrzucane przedmioty - paczka papierosów, zapałki, kłąb zmiętych banknotów, garść prezerwatyw. - Idź stąd - powiedziała Tina, zagarniając plastikowe opakowania. - Nie odejdę. Dopóki nie porozmawiasz ze mną, będę się ciebie czepiał co wieczór. Ustąpisz i obojgu nam będzie lżej. Pochyliła się mocniej, sięgając po ostatnią prezerwatywę, i wtedy zza jej koszulki wysunął się łańcuszek z krzyżykiem. Mały, gładki, tani. Wyglądał jak inne, które zapełniały szufladę jego służbowego biurka. Przytrzymał jej dłoń. - Co to? Skąd to masz? Wyrwała rękę i wrzuciła do torebki ostatnie opakowanie. - Nie wiesz, detektywie? To gumki. Stuprocentowy lateks, wierny przyjaciel prostytutek. Rany, ty o tym nie wiesz? - zrobiła kpiącą minę. - Taki duży chłopiec, były glina z obyczajówki? Kupujemy te gumki w aptece na rogu, proszę pana. - Wskazała palcem kierunek. - Może cię zaprowadzić? - Nie o to chodzi. - Wyciągnął rękę i zahaczył łańcuszek palcem. - Hola! Łapy przy sobie! Szarpnęła się, ale Santos nie puścił krzyżyka. - Powiedz mi, skąd to masz. - Prezent z okazji ukończenia uniwerku - rzuciła z sarkazmem. - A może pamiątka od pierwszej komunii, nie pamiętam. Od kochającej mamusi i kochanego tatusia. Przypominasz sobie? Opowiadałam ci o nich. O moim ojczymie, mężu mojej starej. Był taką samą świnią jak ty. Santos owinął łańcuszek dokoła palców. - Nie pieprz, Tina. Skąd to masz? - Od przyjaciela, który chce zbawić moją nieśmiertelną duszę. W porządku? Jak tak, to spierdalaj. http://www.orlikbratian.pl Santos rozejrzał się z zakłopotaniem. - Chryste, to nie miejsce na takie rozmowy. Liz, proszę, chodźmy gdzieś, gdzie naprawdę będziemy mogli porozmawiać. - Po co? O czym mielibyśmy rozmawiać? - Nie chciałem cię skrzywdzić. To ostatnia rzecz, jakiej mógłbym chcieć. - Na moment odwrócił wzrok. - Powiedziałem prawdę. Stało się, już tego nie zmienię. - I pewnie zaraz powiesz, że to była pomyłka, błąd, żebym o wszystkim zapomniała? Że chcesz, żebyśmy dalej byli razem, tak? - Nie potrafiła ukryć, że ma jeszcze wątłą nadzieję, że Santos przytaknie. Jeśli nadal jej pragnął, jeśli chciał z nią być, gotowa była mu wybaczyć nawet zdradę. Nie odpowiedział. Jego milczenie było jednoznaczne. Liz poczuła się jak kretynka. Niepotrzebnie, zupełnie niepotrzebnie otworzyła się przed nim. - Nie powinnam była ci ufać. Nie powinnam była wierzyć, kiedy zapewniałeś, że ona cię nie obchodzi. - Bo mnie nie obchodzi. Zrozumiałem tylko, że nam się nie uda. - Nam? - Nam, tobie i mnie. Wcześniej czy później odszedłbym od ciebie. A przecież... nie chcę cię krzywdzić, Liz, naprawdę. Liz coraz bardziej nienawidziła tej kobiety. Gloria St. Germaine odebrała jej szansę zdobycia wykształcenia, przekreśliła jej przyszłość. A teraz ukradła mężczyznę, którego Liz kochała nad życie. Jaki łup jeszcze weźmie? Restaurację? Powietrze, którym oddycha?

Diana, młodsza córka Fabianów, zerkała za to z zazdrością na Arabellę, siedzącą po drugiej stronie stołu. Jaka jest śliczna i ożywiona! Ona sama, od wielu lat skazana na bogobojne kazania siostry na temat skromności i całej reszty cnót obowiązujących młodą chrześcijankę, marzyła o odrobi¬nie swobody, którą aż w nadmiarze cieszyła się Arabella. Nawet guwernantka jej młodszej kuzynki była piękna! Nauczycielka Diany, osoba o równie kanciastym wyglądzie, jak i charakterze, na pewno nie należała do osób, które bawią towarzystwo. Co do szacownego Gilesa Fabiana, który w mniemaniu wielu miał zadatki na misjonarza, wystarczyło, by tylko rzucił okiem na Clemency, a nie potrafił już myśleć o niczym innym. Nie zwracał uwagi na oburzenie i rzucane szeptem uwagi Adeli, że panna Stoneham to zwykła guwernantka, i że robi z siebie durnia. Przez resztę kolacji wpatrywał się w nią, ledwie tknąwszy potrawki z dziczyzny i grzybów. Clemency miała na sobie czarną jedwabną suknię, delikatnie Przymarszczoną pod szyją, która doskonale kontrastowała z jej złocistymi włosami i podkreślała zgrabną figurę. Lysander, ku zadowoleniu i uldze ciotki, już od dawna nie był tak spokojny i odprężony. Timson znalazł w piwnicy lalka butelek przedniego wytrawnego wina, które, o dziwo, przetrwało spustoszenia czynione przez Alexandra. Markiz rad zauważył, że przypadło ono do gustu lordowi Fabianowi. Najwyraźniej cnotliwe życie nie przeszkadzało kuzynowi delektować się jaśniejszymi stronami życia. W krótkim czasie Lysander uznał, że Fabian jest właściwie całkiem sympatycznym jegomościem z głową na karku, i postanowił przy pierwszej okazji wypytać go o kilka spraw tyczących posiadłości. Zmienił także zdanie o lady Fabian, która okazała się nadzwyczaj rozsądną i bezpośrednią kobietą. Co więcej, dzięki niej nawet ciotka Helena zachowywała się z mniejszą niż zwykle ekscentrycznością. Mniej czasu miał na ocenę młodszego pokolenia, co po części brało się z faktu, że nie dostrzegał tam nic interesujące¬go. Adela dała się poznać jako klasyczna świętoszka, nie mająca ani ujmującej figury, ani charakteru, Diana zaś to jeszcze niezdarna pensjonarka. Całą uwagę przeniósł na Gilesa. Młody człowiek gapił się, zupełnie oczarowany, na Cle¬mency. W oczach Lysandra pojawił się groźny błysk. Jeśli panna Stoneham zamierza usidlić swoim wdziękiem nieopierzonego młokosa, będzie musiała odejść. Choćby jej suknia! Wpraw¬dzie jest czarna, w kolorze odpowiednim do jej pozycji, ale ten wyzywający krój! Czy guwernantki noszą tak głęboko wycięte staniki? Panna Lane nigdy by się tak nie ubrała. Poczuł nagle niezrozumiałą złość i niepokój. Mimo że Clemency prowadziła ożywioną rozmowę to z lordem Fabia¬nem po lewej stronie, to z Arabellą po prawej, markiz przez resztę posiłku nie spuszczał wzroku ani z niej, ani z Gilesa. Sprawdź Alli westchnęła głęboko. NiewaŜne, co Mark mówił, on kochał przede wszystkim Erikę. Bardzo. Alli, mieszkając u niego, obserwowała ich oboje, i choć nie przepadał za czułościami, zawsze był przy niej, pomagał ją karmić, kąpać. Dlaczego on przeczy temu, co jest tak oczywiste? I dlaczego nie wierzy, Ŝe z czasem moŜe i ją, Alli, pokochać? Ona wie, Ŝe miłość niełatwo mu przychodzi, ale nie chce uwierzyć i nie wierzy, Ŝe w jego sercu nie znajdzie się trochę miejsca dla niej. Gdy kochali się, zawsze czuła, Ŝe darzy ją uczuciem, czy chce tego, czy nie chce. - Umiesz kochać, tylko nie pozwalasz sobie na to - powiedziała. Odtrącił jej rękę i spojrzał na nią badawczo. - Co ty opowiadasz?! - krzyknął niemal. - To dlatego zatrudniłaś się jako niańka Eriki, Ŝeby wkraść się w moje łaski? śe w końcu zmienię zdanie na temat miłości? Gdy milczała, nie odrywając od niego wzroku, wykrzyknął ostrym tonem: