tanecznych? - odparła Camryn i ruszyła w stronę gości.

Clemency krzyknęła. - Na miłość boską, dziewczyno, bądź cicho! - Jego uścisk stał się mocniejszy. - Chcesz, aby wszyscy się tu zlecieli? - Proszę mnie natychmiast puścić! Jak pan śmie tak mnie nachodzić? - Ze złością wytarła usta dłonią. - Ależ moja słodka, to tylko pocałunek. - Mark zaśmiał się i znowu pochylił głowę, zbliżając wargi do jej ust. Clemency krzyknęła, tym razem o wiele głośniej, i zaczęła się wyrywać. Mark niechętnie ją puścił. Boże, ależ jest pruderyjna, pomyślał. - To tylko niewinne żarty - protestował. - Dla kogo? - zapytała lodowatym tonem. Wtem rozległ się odgłos pośpiesznych kroków i zza rogu wyłonił się markiz. Clemency stała bez ruchu, pobladła z wściekłości. Na jej ramieniu pojawiła się czerwona pręga - podczas szamotaniny z Markiem, zadrapała się o ostry kamień nagrobka. Mark z nonszalancką miną obserwował okolicę, - Co się stało? - Lysander przenosił wzrok z mężczyzny na kobietę. - Małe nieporozumienie. - Młodzieniec wzruszył ramio¬nami. Lysander milczał i Mark poczuł się zobowiązany dodać: - Panna Stoneham nie usłyszała, że się zbliżam, i krzyknęła ze strachu, to wszystko. Nastąpiła kolejna chwila niezręcznej ciszy, po czym Lysander rzekł chłodno: - Baverstock, gong na kolację już za dwadzieścia minut. Proponuję, byś wrócił do pałacu i przebrał się. Mark zawahał się przez moment. - Przykro mi, że panią przestraszyłem, panno Stoneham - powiedział w końcu i odszedł. Clemency przymknęła oczy i usiadła na kamiennym nagrobku. Bolała ją ręka i czuła szczypanie w oczach. - Dziękuję, milordzie - zdołała wyszeptać. Markiz usiadł obok i wziął ją za rękę, żeby przyjrzeć się zadrapaniu. - Trzeba to przemyć - powiedział głosem dziwnie wzburzonym. - Pani Marlow powinna mieć coś na skaleczenia. - Tak. http://www.orto-optyk.pl/media/ zaproponowałem ci opiekę nad małą. Speszyła się, przygryzła dolną wargę. - Nie sądziłam, Ŝe to było przyczyną. - Uwierz mi, Alli, Ŝe od dwóch lat walczyłem z tym uczuciem. I ten rocznicowy bal przesądził o wszystkim. Wyglądałaś tak pięknie. Parokrotnie chciałem cię prosić do tańca, ale jakoś nie śmiałem. Po powrocie do Royal nie zamierzałem z nikim się wiązać, a juŜ na pewno nie z własną pracownicą. Alli skinęła głową. Nie przypuszczała, Ŝe wtedy na balu Mark zwrócił na nią uwagę, a fakt, Ŝe zwrócił, przepełnił ją radością. - A teraz? - zapytała nieśmiało. - Teraz pragnę cię całować. - Och... I tylko to zdąŜyła powiedzieć, bo objął ją i całował z pasją, a ona nie

Jimmy zachichotał. - Wie pani przecieŜ, Ŝe ona nigdzie nie wychodzi -rzekł. - Podobno - ciągnął - upiekła tonę placków, dobrze pani trafiła. - Są pyszne - przyznała Alli. Chciała się cofnąć, wyminąć Marka, ale on wyciągnął rękę i niechcący dotknął jej ramienia. Usiłowała nic po sobie nie pokazać, ale kaŜdy nerw w niej drgał. Sprawdź Chociaż Clemency cieszyła się z wyjazdu Baverstocków, nie mogła się jednak powstrzymać od myśli, że życie w pałacu nie wygląda jak dawniej. Markiz wydawał się teraz znacznie bardziej zajęty niż zwykle, a kiedy się pojawiał, Clemency z bólem zauważała dzielący ich wyraź¬ny dystans. Zachowywał się grzecznie i bez zarzutu, ale brakowało dawnej niewymuszonej swobody w rozmowach, a nawet okazjonalnych sprzeczkach, które uwielbiała. CzꜬciej zresztą rozmawiał z Adelą niż z nią. Po wielekroć przeczytała jego list, szukając słów, które mogłyby pocieszyć jej zranione serce. Jednak nic nie znalazła. List, podobnie jak sam markiz, emanował obojętną grzecznością i chłodem. Człowiek, który ją obejmował, nazywał piękną i obsypał pocałunkami, bezpowrotnie zniknął. Wszystko stracone. Z trudem starała się utrzymać pozory normalności. Jak zwykle planowała ciekawe lekcje dla dziewcząt, pomagała lady Helenie przy pielęgnacji Millie i omawiała jadłospis z panią Marlow - ale to wszystko było niczym wobec jej skołatanych nerwów. Zniknęła gdzieś cała przyjemność z tej pracy i Clemency czuła się bardzo przygnębiona, tracąc nawet ochotę do jedzenia. W środę rano markiz zwrócił się do niej po raz pierwszy od pamiętnej nocy na jarmarku. - Panno Stoneham, oczekuję mojego prawnika, pana Thorhilla - powiedział. - Czy mogłaby pani przygotować z panią Marlow pokój dla niego? - Oczywiście, milordzie. I to wszystko. - Pan Thorhill? - powtórzyła gospodyni. - Najlepiej, gdy umieścimy go w pokoju po pannie Baverstock. To bardzo miły, wygadany dżentelmen, a w dodatku nie zapo¬mina o służących. - W jej słowach słychać było gorycz, bowiem rodzeństwo Baverstocków nie obdarowało niczym służby. Wywołało to zresztą na dole powszechne oburzenie. - Często tu przyjeżdża? - spytała dziewczyna. - Od czasu śmierci lorda Alexandra średnio raz na miesiąc, panienko. - Rozumiem. Clemency zastanawiała się, czy prawnik wie o nieudanej próbie oświadczyn markiza. Zaraz jednak porzuciła tę myśl. To nieważne, bo tak czy inaczej markiz nie zechce spojrzeć po raz drugi na guwernantkę. Nie będzie też powodu, by połączył z jej osobą tamtą dawną sprawę.