zajmuje.

O Boże, i co teraz? - Wkrótce go poznasz - odparła Shelby. - Na razie ja chyba będę musiał ci wystarczyć - Nevada wyciągnął swoją dużą rękę, uścisnął małą dłoń Elizabeth i obdarzył ją jednym z tych olśniewających uśmiechów, którym trudno było się oprzeć. - Z twoim staruszkiem spotkamy się później. - Jasne. Oczywiście. Wszystko będzie dobrze - dodała szybko Shelby. Kiedy wypuściła Elizabeth z objęć, od razu poczuła pustkę. Najchętniej przytulałaby ją cały czas i nigdy nie rozstawała z nią, ale pomyślała, że na razie najlepiej będzie działać powoli, żeby Elizabeth miała czas przywyknąć do nowej sytuacji. - No, chodź. Pojedziemy wszyscy na ranczo. Tam zmienimy samochód i wrócimy do miasta. - Zmusiła się do uśmiechu, podczas gdy Nevada wrzucał torby do furgonetki. - Będziesz mogła poznać swojego dziadka. - Abuelo - uspokajała ją Maria. - Dziadek. Elizabeth nie uśmiechnęła się, co wcale nie zdziwiło Shelby. Przecież dziewczynka nie wiedziała, że jej dziadek nie chciał mieć z nią do czynienia, a nawet twierdził, że umarła, a teraz sam miał umrzeć. Ogromne napięcie sprawiało, że Shelby oddychała z trudem, ale postanowiła, że się nie da. Takie jest życie - pełne wyzwań, problemów, z którymi trzeba się uporać. Ale teraz przynajmniej ma przy sobie swoje dziecko. Wreszcie. Patrzyła, jak Maria pomaga Elizabeth wsiąść na tylne siedzenie wielkiej furgonetki. Elizabeth była zdenerwowana i starała się nie patrzeć ani na Shelby, ani na Nevadę. Cierpliwości, jakoś dojdzie do siebie, musi, Shelby powtarzała sobie w duchu, siląc się na uśmiech i udając; że jej serce nie zostało do głębi zranione. Wsiadła do furgonetki, uruchomiła silnik, zawróciła samochód i pojechała do głównej części ojcowskiego rancza. http://www.ostomatologii.pl/media/ Na biurku w rogu stał komputer. Przez ekran wolniutko przepływały zdjecia córki Pam. Paterno bez wahania wciagnał na rece lateksowe rekawiczki i ostro¿nie, ¿eby niczego nie naruszyc, przejrzał osobiste pliki Pam Delacroix, a tak¿e le¿ace na biurku papiery. Nigdzie nie znalazł ani adresu i numeru telefonu Marli Cahill, ani ¿adnych notatek na jej temat. W komputerowym kalendarzu pod data oznaczajaca dzien wypadku widniało puste miejsce. - Swietnie. Na biurku le¿ały te¿ ksia¿ki, podreczniki prawa, procedur policyjnych i adopcyjnych, opisy spraw dotyczacych praw 186

raczej nie można było polegać; Nevada pomyślał, że przydałoby się wywiercić jeszcze jedną. W ciągu dwudziestu minut wytarł się, spryskał dezodorantem i wodą kolońską, włożył czystą koszulę i dżinsy i pomaszerował do swojego pikapa. Wciąż nie odstępowało go wspomnienie Shelby Cole, tak jak wciąż czuć było zapach jej perfum w domku. Postanowił sobie jednak, że nie będzie o niej myślał, przynajmniej na razie. Musiał się uporać z ważną sprawą. Czy jej się to podobało, czy nie, zamierzał na własną rękę zdobyć informacje o narodzinach swojej córki - dowiedzieć się, czy dziewczynka żyje i czy jest jego dzieckiem. Otworzył drzwi i Sprawdź Paterno prychnał wzgardliwie. Dosc spekulacji. Trzeba sie zajac faktami. Zacznie od grupy krwi. Mały James zaczał płakac i Marla, która znowu zaspała, zerwała sie na równe nogi. Wbiegła do pokoju dziecinnego, wzieła go na rece i przytuliła. - Ju¿ dobrze - powiedziała odruchowo, kołyszac go przez chwile. Potem zaczeła go przewijac. Rozpieła pi¿amke, wciagneła w nozdrza delikatny, słodki zapach niemowlecia. Małe nó¿ki zawziecie kopały powietrze. James utkwił w niej spojrzenie swoich błekitnych oczu i Marla poczuła, jak wszystko w niej topnieje. - Jestes małym, słodkim diabełkiem i wiesz o tym, prawda? - Niemowlak zamachał piastkami i 161