Okropne, dręczące uczucie. I gorycz. Skłamała przed matką, zrzucając winę na Danny’ego. Przekonywała, że to on chciał oglądać książki, że zdjął spodenki bez jej namowy.

Olbrzymi teren porośnięty trawą łagodnie opadał coraz niżej i niżej. Na samym jego skraju biegła wysypana żwi- rem ścieżka, a tuż za nią rozciągała się błękitna tafla wody. Dzieci zbiegały truchtem z góry, niezwykle podekscytowa- ne, pełne radosnych oczekiwań. Pędziły coraz prędzej i prędzej w dół zbocza opadającego tarasami ku brzegom zbiornika, za nimi podążała Niania, bezskutecznie próbu- jąc dotrzymać im kroku. — Jezioro! — Kto dobiegnie ostatni, ten jest zdechła marsjańska pluskwa! Z trudem łapiąc oddech, przecięły ścieżkę i wbiegły na niedużą zieloną skarpę, o którą z chlupotem uderzały drobne fale, Bobby rzucił się na kolana, śmiał się i sapał, wypatrując czegoś w wodzie. Jean usadowiła się tuż obok niego, wygładzając starannie sukienkę. Głęboko, pod nie- bieską taflą zmętniałej wody, pływały kijanki i inne drob- ne żyjątka, niewielkie sztuczne ryby, zbyt małe, aby nada- wały się do łowienia. http://www.otolaryngolodzy.pl - Dobranoc - szepnęła, wyjmując mu z ręki swoje pantofle. - Nie wpuścisz mnie? Położyła mu dłoń na ustach. - Lepiej nie, bo nie jestem pewna, czy pozwoliłabym ci odejść. Pocałował ją, przyprawiając o miły dreszczyk. - Wcale bym nie chciał wychodzić - powiedział cicho. - Nie sądzę, żeby to był koniec naszej historii, panno Gallant. Ku jego uldze uśmiechnęła się i odwzajemniła pocałunek. - Chętnie wezmę u ciebie jeszcze parę lekcji, Lucienie. Gdy weszła do ciemnego pokoju, przez dłuższą chwilę stał pod jej drzwiami, w nadziei, że zmieni zdanie. W końcu ruszył do swojego apartamentu. Nie pozwoli jej odejść. Musi ją dobrze poznać, zrozumieć, co takiego z nim zrobiła i dlaczego coraz bardziej mu się to podoba.

- Kto? - Moja ciotka. Niczym Jago z „Otella” knuje, intryguje, wymyśla niestworzone historie. - Jakie historie? - Nie mam pojęcia. Ty musisz mnie oświecić. Wicehrabia się zawahał. Sprawdź - I ja mam taką nadzieję, detektywie. - To ja już chyba... - Santos zakasłał znacząco. - Naprawdę cieszę się, że cię spotkałem, Liz - dodał poważnie i popatrzył jej w oczy. - I że tak dobrze ci się wiedzie. Pożegnała się i ruszyła w kierunku kuchni. Santos obejrzał się jeszcze od drzwi, Liz też odwróciła głowę, ich spojrzenia się spotkały. - Poczekaj, Jackson - rzucił, puszczając klamkę. - Zaraz wracam. Przeszedł szybko przez salę, stanął przed Liz. - Nie wybrałabyś się któregoś wieczoru na kolację? - Z tobą? - Ze mną - uśmiechnął się lekko. - Jackson, niestety, już zajęty. - Jak z tobą, to chętnie. Zawsze. Podobała mu się jej otwartość i pewność siebie. - To może dzisiaj wieczorem? - Świetnie, ale dopiero późnym wieczorem. Kuchnię zamykam o dziewiątej. - No to jesteśmy umówieni. Do zobaczenia o dziewiątej, Liz.