wodę, nie czuły się już zagrożone, więc mogły pomóc sierocie. Mały

go państwo. Oczywiście, pokazał prawo jazdy. Jego syn Pierce Quincy... Twarz Quincy'ego zastygła jak maska. Rainie nie mogła się poruszyć. Podejdź do niego - pomyślała - dotknij go. Ale wiedziała, że nie jest w stanie tego zrobić. Wiedziała, że również Kimberly nie jest w stanie tego zrobić. Patrzyły na człowieka, który przeżywa największe katusze i nie mogły mu pomóc. Rozłączył się. Przyłożył słuchawkę do szyi, jakby ten plastikowy przedmiot był czymś szczególnym. 162 - Ben Zikka, najlepszy przyjaciel mojego ojca - mruknął Quincy. - Razem się wychowywali, razem byli na wojnie. Ojciec tyle opowiadał... Kimberly i Rainie nie odzywały się. - To stary człowiek - szepnął Quincy. - Ma siedemdziesiąt pięć lat i nawet nie pamięta, że sikać należy do pisuaru! Jest chory, łatwo go wystraszyć. Nie poznaje odbicia swojej twarzy w lustrze, nie wie, że ma syna. Nawet nie pamięta nazwiska Pierce Quincy. Kimberly i Rainie nie odezwały się ani słowem. - Całe życie ciężko pracował. Zbudował farmę, wychował syna, pomagał mu skończyć studia, chociaż z pieniędzmi było krucho. Nigdy nie domagał się podziękowań. Robił to, bo uważał, że tak właśnie trzeba. Siedemdziesiąt http://www.prawidlowabudowa.com.pl możliwościami. Trochę szumiało mu w głowie. Siedział w barze na tyle długo, że musiał wypić dwa piwa, choć wiedział, że nie powinien. Ogorzały staruch cały czas tam sterczał, przyglądając mu się surowym, niechętnym wzrokiem. Tak go to rozwścieczyło, że nie potrafił już się wycofać. Został więc, pijąc piwo, którego smaku nie czuł i odpierając uporczywe, nienawistne spojrzenia. A potem ogarnął go pusty śmiech. Cała ta sytuacja była zbyt komiczna, żeby wyrazić ją słowami. Ci idioci uważali, że wojna mogłaby rozwiązać problem. Podsunąć dzieciakom Hitlera, a nie będą musiały zabijać się nawzajem. Śmiał się i nie mógł przestać. Wychodząc z baru, dostrzegł, jak ten ogorzały farmer kręci głową. Pieprzyć go. Pieprzyć ich wszystkich. Gdyby tylko wiedzieli... Kiedy pierwszy raz wybierał miasto do jednego ze swoich eksperymentów, nie bał się ani trochę. Czuł tylko ciekawość, co się stanie. Miał wizję. Zaczęło się od snu późno w nocy, gdy był sam i nikogo nie obchodził. Potem o niczym innym już nie myślał. Ta wizja stała się jego

słowa podała Shepowi. Drugą tuliła w dłoniach, czekając, aż przyjdzie poczucie siły, samokontroli. Dzisiaj też wytrzyma. Jezus Maria. Shep wziął się w garść. Otarł twarz rękawem koszuli. Zdjął kapsel z butelki i jednym haustem opróżnił ją do połowy. Po chwili dopił resztę. – Jak się tu dostałeś, Shep? – Przyjechałem. Sprawdź – Chyba musimy zmienić taktykę. – Uszkodzicie chociaż jedną komórkę martwego naskórka na mojej głowie, a ojciec będzie was latami ciągał po sądach. – Teraz twój ojciec musi stanąć po naszej stronie. – Rainie odwróciła się do Quincy’ego. – Kudły czy kurtka – zastanawiała się na głos. Agent otaksował spojrzeniem modny strój i starannie ułożone włosy młodego człowieka. – Kurtka – powiedział. – Dobra. – Rainie zrobiła krok do przodu i zanim Charlie zdążył dać nura w prawo, zastąpiła mu drogę, chwyciła za rękaw i szarpnęła. Chwilę później trzymała w ręku czarną skórzaną kurtkę. Kenyon sprawiał wrażenie oszołomionego. Rainie uśmiechnęła się do niego promiennie. Ostatnio była w tak podłym nastroju, że nie zamierzała cackać się z bandziorami. Miała dość gówniarzy, którzy nosili przy sobie broń, nie mając pojęcia, czym jest śmierć.