- Naprawdę mi przykro, Victorze. Mogę ci jakoś pomóc? Santos zacisnął pięści z całych sił. - Znajdźcie mordercę. - Próbujemy. - Jasne. Policjant puścił sarkazm mimo uszu. - Wiem, jak musi być ci ciężko. - Doprawdy? - zapytał Santos z bezsilną złością w głosie. - Też zamordowali ci matkę? Gliny też zlekceważyły jej śmierć? Też zasłużyła sobie na wzmiankę na szóstej stronie działu miejskiego? Też myślałeś o tym, że mógłbyś ją ustrzec przed śmiercią, gdybyś... gdybyś tylko był tego dnia w domu? - Uspokój się. Co to znaczy, mogłeś ją ustrzec? - A jak myślisz? - Santos jeszcze mocniej zacisnął pięści. - Gdybym był w domu... facet może by tego nie zrobił. Może by się przestraszył. A nawet gdyby nie, próbowałbym go powstrzymać, pomóc matce. Wiem, że... - Mógłbyś zginąć, jak ona. Prawdopodobnie tak właśnie by się stało. - Jacobs spojrzał mu prosto w oczy. - Ten człowiek, kimkolwiek jest, to groźny morderca. Nie przestraszyłby się piętnastoletniego chłopca. Zabija z rozmysłem, jest przebiegły. Nie zostawił po sobie żadnych śladów. Nikt go nie widział, nikt nie potrafi podać jego rysopisu. Przypuszczamy, że wcześniej już zabijał. Gdybyś był w domu, najprawdopodobniej zginąłbyś razem z matką. Takie są fakty, Victorze. - Mogłem... - Mogłeś być jeszcze jedną ofiarą. Kropka. - Przynajmniej byłbym na miejscu, próbowałbym jej pomóc. Przynajmniej wiedziałaby, że ja... - zamilkł zawstydzony i odwrócił wzrok. - Ona wiedziała, że ją kochasz. Na pewno nie chciała, żebyś i ty zginął. - Policjant poklepał Santosa po zaciśniętej w pięść dłoni. - Chodźmy porozmawiać z Pattersonem. Może ma coś nowego. - Wątpię. Ciągle powtarza to samo. Tego dnia nie było inaczej. Ta sama gadanina. Frazesy. Santos słuchał i narastała w nim coraz większa wściekłość. Miał ochotę przylać głupcowi. Ulżyłoby mu, chociaż Patterson skułby go pewnie, zanim Santos zadałby pierwszy cios. A jednak wiele by dał, żeby bodaj na moment zmazać z twarzy detektywa tę arogancką, pewną siebie minę. http://www.profood.net.pl - Oczywiście. No tak, postawiła na swoim, więc teraz siedział obrażony na górze albo, co gorsza, spał. Gdyby naprawdę mu na niej zależało, coś by wymyślił, żeby mogła zostać. Zamrugała, odpędzając łzy, wzięła teriera na ręce i wsiadła do karocy. - Podrzuć mnie, Vincencie, do najbliższego przystanku dyliżansu. Nie musisz wieźć mnie do Hampshire. Młody stangret założył czapkę. - Wedle życzenia, panno Lex, ale chętnie zawiózłbym panią na miejsce. Zamknął drzwi i wskoczył na siedzenie woźnicy. Chwilę później pojazd ruszył z turkotem. Alexandra odchyliła głowę na oparcie i rozpłakała się. Prawie całą noc spędziła na użalaniu się nad sobą, ale tylko nabawiła się bólu głowy. Płacz niczego nie zmienił. Zakochała się w mężczyźnie, który nie wierzył w miłość. Nie mogła jednak poślubić kogoś,
W jej głosie słyszało się łagodność, niemal słodycz. I lęk. Zbyt łagodny, zbyt słodki głos jak na dziewczynę z ulicy. Szybko stwardnieje, pomyślał, nabierze ostrych tonów. O ile przetrwa. Usiadł obok niej, ale nie za blisko, żeby nie wystraszyć jej jeszcze bardziej. - Masz na imię Tina? W odpowiedzi skinęła tylko głową, jakby nie chciała wdawać się w rozmowę. - Harcerzyk mówi, że Claire cię tu przyprowadziła. Ponownie skinęła głową. Sprawdź - Za to, że nie powiesiłem tu portretu twojej matki? Nonsens! - Podszedł do biurka i zaczął grzebać w szufladach. - Nie obchodzi mnie, dlaczego jesteś wściekła. Już wspomniałem, że jestem zajęty. Alexandra wcale nie poczuła się onieśmielona, wręcz przeciwnie, miała ochotę parsknąć śmiechem. - Mówisz jak aktor, który nauczył się tylko jednej kwestii: „nie przeszkadzać mi, jestem zajęty.” Diuk podniósł na nią wzrok. - Nie pozwolę się obrażać. To tak okazujesz mi wdzięczność? Postąpiłem wbrew sobie i publicznie wybaczyłem ci nierozważne czyny, a w zamian ty nazywasz mnie aktorem? W dodatku kiepskim? - Skoro jesteś taki zajęty, dlaczego pofatygowałeś się do Balfour House? - Ba! Kilcairn przyłapał mnie na chwili słabości.