Później cicho odszedł na bok i bardzo dokładnie sprawdził, czy gdzieś na planecie nie znajdują się jakieś gąsienice.

Obudził go śmiech. Mark, półprzytomny po nieprzespa¬nej nocy, z trudem otworzył jedno oko. Budzik wskazywał ósmą rano. Książę nigdy nie wstawał tak późno. Ten śmiech musiał mu się chyba przyśnić. Tutaj nikt nigdy nie śmiał się w taki sposób - swobodny i prawdziwie radosny. W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi i do komnaty wszedł Dominik, główny kamerdyner, mocno już wiekowy. Postawił przy łóżku srebrną tacę ze śniadaniem i odsłonił okna. Mark skrzywił się porażony blaskiem porannego słońca. - Przykro mi, Wasza Wysokość, ale o dziewiątej przy¬chodzi monsieur Lavac. - Monsieur Lavac? - Tak, Wasza Wysokość sam mu wyznaczył spotkanie. Ma przedstawić księgi rachunkowe zamku. Znowu dobiegły go odgłosy wesołości. - Kto tam tak się śmieje? Czy to ta... panna Dexter? - Czyżby to pana obudziło? Mam kazać im przestać? Mark zdumiał się. Im? - To znaczy komu? - Panience Tammy i paniczowi Henry'emu. – Dominik wyjrzał przez okno w kierunku południowej skarpy, a jego twarz starego służbisty niespodziewanie rozjaśniła się. - Ale szkoda by im było tego zakazywać. Nie sądziłem, że moje oczy ujrzą jeszcze kiedyś tutaj taki widok. Ta ciocia małego księcia... Słowa kamerdynera rozbudziły ciekawość Marka. Zapo¬mniał o zmęczeniu i niewyspaniu. Odrzucił kołdrę na bok, wstał i też podszedł do okna. Tammy wchodziła akurat na łagodny stok pod jego ok¬nem, niosąc Henry'ego. Tego ranka znów miała na sobie dżinsy i spraną koszulkę, i znowu była boso. Gdy weszła na górę, położyła się na trawie, ułożyła siostrzeńca przed sobą w taki sposób, że patrzyli na siebie, a ich nosy niemal się stykały, mocno ujęła jego małe ramionka i poturlała się razem z nim w stronę jeziora. Zatrzymali się przy samym brzegu, zaśmiewając się do rozpuku. Henry wyciągnął łapki, wyraźnie prosząc o jeszcze. Mark obserwował ich chciwie. Czuł, że nie tylko pragnie tej kobiety, ale pragnie też robić to samo co ona - beztrosko bawić się z dzieckiem. Nigdy w życiu nie miał takich myśli. Spostrzegł, że kamerdyner przygląda się mu przenikliwie, przybrał więc obojętny wyraz twarzy i odwrócił się od okna. - Rozumiem, że postępowanie panny Tamsin spotyka się z twoją pełną aprobatą. Czy reszta służby podziela twoje zdanie? - spytał oficjalnie. Dominik nie dał się nabrać na tę udawaną obojętność, ale nie dał też po sobie nic poznać. - Jak najbardziej, Wasza Wysokość! - zapewnił. - Panienka wstała o szóstej, zeszła do kuchni i zjadła z nami śniadanie. Nie chcieliśmy się na to zgodzić, ale powiedziała, że inaczej w ogóle nie będzie jeść. I przyniosła ze sobą panicza, i była dla wszystkich bardzo miła. Nie to co... -urwał nagle z zakłopotaniem. - Nie to co księżna Lara? - dokończył Mark. Stary kamerdyner spojrzał księciu prosto w oczy. http://www.spisaptek.pl życia lub śmierci... Potrafi jednak narysować mi mojego baranka... Mały Książę nie powiedział już nic więcej o swoim spotkaniu z Pilotem na pustyni. Róża jednak rozumiała, dlaczego Pilot stał się przyjacielem Małego Księcia. Sprawił to entuzjazm Pilota, który pozbawiony wszystkiego i zdany tylko na siebie, znowu wzbił się w przestworza będąc jednocześnie dorosłym i dzieckiem. Będąc dorosłym dzieckiem. Róża wiedziała, że dręczące Małego Księcia pytanie "Dlaczego dorośli są tacy dziwni" złagodziła satysfakcja, iż: "Dobrze, że nie wszyscy dorośli są dziwni..." Róża postanowiła pocieszyć Małego Księcia i na moment zagłębiła się w siebie. Po chwili powiedziała do Małego Księcia: - Mam dla ciebie miłą wiadomość. Twój znajomy Pilot wciąż myśli o tobie i właśnie wypatruje na niebie naszej planety... Twarz Małego Księcia rozjaśniło ożywienie w oczach i uśmiech: - I pewnie wciąż się martwi, czy baranek nie zjadł ciebie... "Nie chcę już pić. Potrzebuję przyjaciela. Przyjedź." - choć pod tymi słowami był bardzo nieczytelny podpis, Mały

- Szargasz mi reputację - stwierdził zimno Mark, kiedy zostali sami. - Jestem głową państwa, a ty zrobiłaś ze mnie jakiegoś niewyżytego barbarzyńcę. Czy ty wiesz, co to może oznaczać dla stosunków między naszymi krajami? Tammy parsknęła z pogardą. - Nie widziałam żadnego paparazzi, więc to się nie roz¬niesie. Zresztą, kogo tu obchodzi jakiś operetkowy książę z małego kraiku, który można przykryć chustką do nosa? Masz nadmierne wyobrażenie o swojej ważności... Wasza Wysokość - dodała z ironią, po czym z niepokojem spoj¬rzała w kierunku łóżeczka. Henry spał nadal. Widać przywykł do kłótni dorosłych... Podeszła i mocniej otuliła go kocykiem, którego róg ssał przez sen. Sprawdź Ten śmiech musiał mu się chyba przyśnić. Tutaj nikt nigdy nie śmiał się w taki sposób - swobodny i prawdziwie radosny. W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi i do komnaty wszedł Dominik, główny kamerdyner, mocno już wiekowy. Postawił przy łóżku srebrną tacę ze śniadaniem i odsłonił okna. Mark skrzywił się porażony blaskiem porannego słońca. - Przykro mi, Wasza Wysokość, ale o dziewiątej przy¬chodzi monsieur Lavac. - Monsieur Lavac? - Tak, Wasza Wysokość sam mu wyznaczył spotkanie. Ma przedstawić księgi rachunkowe zamku. Znowu dobiegły go odgłosy wesołości. - Kto tam tak się śmieje? Czy to ta... panna Dexter? - Czyżby to pana obudziło? Mam kazać im przestać? Mark zdumiał się. Im? - To znaczy komu? - Panience Tammy i paniczowi Henry'emu. – Dominik wyjrzał przez okno w kierunku południowej skarpy, a jego twarz starego służbisty niespodziewanie rozjaśniła się. - Ale szkoda by im było tego zakazywać. Nie sądziłem, że moje oczy ujrzą jeszcze kiedyś tutaj taki widok. Ta ciocia małego księcia... Słowa kamerdynera rozbudziły ciekawość Marka. Zapo¬mniał o zmęczeniu i niewyspaniu. Odrzucił kołdrę na bok, wstał i też podszedł do okna. Tammy wchodziła akurat na łagodny stok pod jego ok¬nem, niosąc Henry'ego. Tego ranka znów miała na sobie dżinsy i spraną koszulkę, i znowu była boso. Gdy weszła na górę, położyła się na trawie, ułożyła siostrzeńca przed sobą w taki sposób, że patrzyli na siebie, a ich nosy niemal się stykały, mocno ujęła jego małe ramionka i poturlała się razem z nim w stronę jeziora. Zatrzymali się przy samym brzegu, zaśmiewając się do rozpuku. Henry wyciągnął łapki, wyraźnie prosząc o jeszcze.