- Nie jestem!

- Dlatego Ŝe jest w znacznie lepszym stanie niŜ twój samochodzik, bo na ogół jeŜdŜę pick-upem. Alli zmarszczyła czoło. Jasne, do cholery, Ŝe jego wóz jest w lepszym stanie. Jej ma juŜ przeszło osiem lat, a jego maxima nie przejechała pewno nawet stu mil. Ale co prawda, to prawda: nigdy się z tym specjalnie nie obnosił. - Dzięki, ale ja wolę nie prowadzić cudzego auta. Z wyrazu jego twarzy wynikało niezbicie, Ŝe jej odpowiedź nie przypadła mu do gustu. - Dlaczego? - Bo nie - odparła z lekkim uśmiechem. Ta odpowiedź jeszcze bardziej nie przypadła mu do gustu. SkrzyŜował na piersi ramiona. - A ja wolę - rzekł - Ŝebyś wzięła mój. Minę miała ponurą. - Jeszcze raz dziękuję ci za ofertę, ale chcę prowadzić własny wóz. Głęboki wdech i utkwił w niej spojrzenie. - Potrzebny jest ci nowy samochód. Miał rację, lecz ona była zła, Ŝe tę rację wypowiadał. - Zamierzam kupić wóz pod koniec tygodnia - rzekła. - Kiedy Jake będzie miał czas pójść ze mną do dealera. http://www.stomatologkrakow.biz.pl/media/ Oczywiście, że nie. Przyszedł nie do niej, lecz umówił się z Jacksonem. I wyglądał na bardzo skrępowanego. Powinno mu być głupio, pomyślała w gniewie. Powinien czuć się jak ostatni gnojek. Zauważyła, że spojrzał na nią z ukosa, skrzywił się i zrobił taki ruch, jakby zamierzał uciec. Jackson pokręcił głową i pokazał mu krzesło naprzeciw siebie. Santos usiadł z miną skazańca. Jego widok sprawiał jej ból, w gardle czuła dławiący ucisk, bo przecież to okropne uczucie: pragnąć kogoś tak bardzo i wiedzieć, że jest nieosiągalny. Dlaczego im się nie udało? Dlaczego nie umiał jej pokochać? Gdyby nie Gloria, byłaby z nim, byliby szczęśliwi. Próbowała przeglądać zamówienia i kwity, ale nie potrafiła skupić się na niczym. Santos absorbował ją całkowicie. Rzuciła jeszcze raz na niego okiem i szybko odwróciła wzrok. Wygląda źle, pomyślała. Wymizerowany, zmęczony. Zarazem było w nim coś chłopięcego; mały, zagubiony dzieciak. Tak pewnie wyglądał, kiedy zamordowano jego matkę i został sam. Niedawno stracił Lily, teraz pracę. Nie miał nic, o czym mógłby powiedzieć: moje. Nie, Liz nie potrafiła mu źle życzyć, niezależnie od tego, co sama od niego wycierpiała. Wstała i nerwowo wytarła ręce o spódnicę. Chop i Hope St. Germaine... To, co widziała, mogło nie mieć żadnego znaczenia i pewnie nie miało, ale o tym niech zadecyduje sam Santos. Wzięła głęboki oddech i ruszyła do ich stolika. - Cześć, Santos. Podniósł na nią spłoszony wzrok. - Cześć, Liz.

czemuś tam. - Zatem moja obecność nie jest niezbędna. Wystarczy, jak ty będziesz przy niej. Otworzyła usta, Ŝeby zaprotestować, ale zrezygnowała. Nie teraz. Niech dotrze do niego przy tej okazji, jak mało go obchodzą losy dziewczynki. Mark wrócił spojrzeniem do Alli. Miała na sobie tę samą koszulkę i dŜinsy, co Sprawdź poczuła przypływ poŜądania. Pragnęła ponad wszystko wtulić się w jego ramiona i Ŝeby całował ją, tak jak to sobie wymarzyła. Zabrakło jej tchu, kiedy Mark zbliŜył się do niej, pochylił, i gdyby nie głos małej, pocałowałby ją. - Ta-ta... Jakby nagle wróciła mu świadomość; wyprostował się, cofnął parę kroków i przetarł dłonią twarz. - Wezmę twoje rzeczy z samochodu - powiedział idąc juŜ w stronę auta. Coś ją ścisnęło za gardło. Prawie ją pocałował. Po dwóch latach dał jej sygnał, Ŝe zaleŜy mu na niej. - Pamiętasz, Ŝe wieczorem mam spotkanie w klubie? - zapytał. RóŜne myśli tłoczyły jej się w głowie. - Tak, pamiętam.