Na zewnątrz było już bardzo gorąco. Dużo by dała, żeby móc włożyć

Rainie westchnęła. Zwróciła się do Albrighta, który wydawał się mieć więcej zdrowego rozsądku. Była prawdziwie zaskoczona, że mniejszy i mniej groźny facet nie był przekonany. Dlaczego? Popatrzyła na Quincy'ego. Niestety, on wpatrywał się w przeciwległą ścianę, na której na żółtym tle kwitły niebieskie i fioletowe kwiaty. Spojrzała na agentkę Rodman, ale ona też odwróciła wzrok. Federalni coś wiedzieli. Na pewno Quincy i Glenda. Ale nie chcieli ujawnić tego miejscowej policji. Boże, na ile zła mogła być jedna noc? I co zrobiłby Quincy, gdyby mu powiedziała, że ten sam człowiek, który teraz zabił Bethie, czternaście miesięcy wcześniej najprawdopodobniej zabił jego córkę? W drzwiach stanął wysoki szczupły mężczyzna. Miał na sobie fartuch lekarski. Był to asystent speca od medycyny sądowej. - Ja... Pomyśleliśmy, że powinniście to zobaczyć. W ręku trzymał plastikową torebkę. Agentka Rodman jej nie wzięła. Oznaczony dowód przejął detektyw Albright. Podniósł go do światła i powiedział: - Jezu Chryste! Rzucił torebkę na fioletową kapę, na której sprawiała wrażenie kałuży krwi. - To są...! - Asystent nie czuł się dobrze. Jego twarz przybrała zielonkawą barwę. Wpatrywał się w torebkę z fascynacją kogoś, kto wie, że właściwie http://www.tanie-odwierty.com.pl/media/ powinien odwrócić wzrok. -Znaleźliśmy... ludzkie wnętrzności. Człowiek z Cro-Magnon zastygł w bezruchu. Tak mocno zaciskał dłoń na poduszce, że aż ścięgna mu zbielały. Rainie powoli wyciągnęła rękę. Bardzo wolno podniosła torebkę. Trzymała ją ostrożnie za róg, jakby w środku siedział wąż gotowy do ataku. Torebka wyglądała jak papier do prezentów na Boże Narodzenie. Jasna czerwień z pasmami bieli. Błyszczące opakowanie, tylko że... Nagle uświadomiła sobie, że to papier. To znaczy wcześniej był to papier. Tani, biały papier, prawdopodobnie taki, jakiego się używa w kopiarkach, teraz zupełnie przesiąknięty krwią. Wzory... To były litery, zapisane jakimś białym woskiem. Układały się w słowa. Jak stwierdził asystent, całość znajdowała się w brzuchu Elizabeth Quincy. - To jakaś wiadomość - powiedziała.

butelki, rozmyślała o dwóch biednych dziewczynkach, o nauczycielce, o Dannym, o sobie sprzed czternastu lat. Policjantka Lorraine Conner wróciła do domu, gdzie była wreszcie sama, i rozpłakała się. Przyczaił się całkiem niedaleko. Ubrany na czarno, obserwował ją przez lornetkę, którą kupił niedawno, kiedy potrzeba śledzenia wyrazu twarzy i czystych szarych oczu tej kobiety, stała się nie do zniesienia. To, Sprawdź rodziny. Po przeprowadzeniu oględzin przez ludzi z dochodzeniówki dowiedziałby się ponadto, że to on sam pociągnął za spust. Że to on zabił swoją córkę. Że to on zabił Rainie. Och, Quincy! Biedny, biedny Quincy. Rainie otworzyła oczy. Na twarzy poczuła powiew wiatru od strony okna. Nie miały czasu na czekanie. Muszą za wszelką cenę uniemożliwić mu zbudowanie bomby. Nie mogą pozwolić, żeby wysadził pół hotelu tylko po to, żeby zrobić na złość Quincy'emu. Popatrzyła na Kimberly, starając się przyciągnąć jej wzrok. Potrzebowały jakiegoś planu. Może Kimberly skłoniłaby profesora do tego, żeby zaczął mówić. Może udałoby się odwrócić jego uwagę. Gdyby skoncentrował się na wymianie banałów ze swoją byłą studentką, Rainie mogłaby zacząć przesuwać się w stronę swojego glocka. Jeden metr. To niedużo. Prawda?