się skusić na pokerka?

- Hmmm - mruknął doktor - ma jedenaście miesięcy, powinna więc stać samodzielnie i przynajmniej próbować mówić mama, tata. - Niestety. - Co niestety? - Nie mówi. - W ogóle? - Nie mówi tak jak naleŜy. - Jak to? Lekarz uniósł krzaczaste brwi. - Nazywa pana mamą, a pańską Ŝonę tatą? - Nie. Bo ja nie mam Ŝony, jest niańka. A Erika mówi do mnie tata, choć nie jestem jej ojcem, tylko wujem. Doktor uśmiechnął się. - To naturalne - rzekł. - Widzi w panu ojca, jedyny stały podmiot w jej Ŝyciu. Niech pan powie małej, jak pan ma na imię. - Mówiłem - powiedział Mark, znów spoglądając na zegarek. - Niech pan powtarza. W końcu mała chwyci. Jeszcze miesiąc i przyswoi sobie inne dźwięki. Pomału. Mark skinął głową. - Co jeszcze będzie próbowała robić? - zapytał. http://www.tworzywa-sztuczne.info.pl Teraz jednak nie zdradził się z tym ani słowem, a po kilku minutach Timson ogłosił, że podano kolację. Dopiero następnego popołudnia markiz wezwał do siebie Clemency. Przygotowywała właśnie lekcję francuskiego, gdy wszedł Timson. - Jego lordowska mość pragnie zamienić z panienką kilka słów w gabinecie. Oczywiście, gdy będzie pani wolna. - Na... naturalnie - wyjąkała. - Gdzie jest markiz? - U siebie w gabinecie - powtórzył cierpliwie Timson. - Dziękuję, zaraz do niego pójdę. Służący ukłonił się i wyszedł. Clemency podbiegła do lustra, poprawiła włosy i ułożyła kołnierzyk. Dlaczego się tak denerwuje? Minął już ponad tydzień od wydarzeń na jarmarku i markiz okazał dostatecznie jasno swoją obojętność. Czyżby doszukał się czegoś na jej temat? A może ta wstrętna panna Baverstock napisała o niej kolejne kłamstwa? Wzięła głęboki oddech i zeszła po schodach. Gdy zajrzała do gabinetu, markiz stał przy oknie. - Chciał się pan ze mną widzieć, milordzie? - dygnęła. - Tak. - Markiz nie poprosił, by usiadła. Clemency zauważyła też jego nadzwyczaj ponurą minę. - Proszę rzucić na to okiem, może rozpozna pani autora czy raczej autorka tych słów. - Podał jej list. Clemency wystarczył ledwie jeden rzut oka, by zorien¬towała się, o co chodzi. Bez pytania o pozwolenie opadła na najbliższy fotel i przez dłuższą chwilę nie potrafiła wykrztusić ani słowa. Do głowy cisnęły się jej najbardziej szalone pomysły, nie wiedziała, czy wszystkiemu zaprzeczyć, czy rzucić się markizowi do stóp, czy też w pośpiechu uciec z tego domu. Ręce drżały jej tak bardzo, że upuściła list. W końcu zebrała się na odpowiedź: - Jak pan to zdobył?

Nie, powiedziała sobie stanowczo, musi o tym zapomnieć. To było jedynie przypadkowe, odosobnione zdarzenie i z pew¬nością nigdy więcej się nie powtórzy. Lysander Candover siedział w bibliotece swojej miejskiej posiadłości i ze skrzywioną miną słuchał wywodów prawnika. Minęło pół roku, odkąd - po śmierci ojca, trzeciego markiza Storringtona, i po odejściu niedługo potem z tego świata w pijackiej bójce starszego brata Alexandra - stał się piątym markizem Storringtonem. - Czemu, u diabła, nie powiedziano mi wcześniej o finan¬sowych kłopotach naszej rodziny? - spytał z irytacją, pocierając palcem podstawkę kieliszka z brandy. - Dobry Boże, człowieku, jesteśmy zadłużeni po uszy, stale zmniej¬szają się wpływy z czynszów i nie mamy ani grosza na pokonanie choćby podstawowych prac remontowych w ma¬jątku, nie wspominając już o domu w mieście! - Rzucił okiem na sufit, w miejsce, gdzie jeden z narożników sczerniał od wilgoci. - Świętej pamięci markiz Storrington, pański zacny ojciec, zawsze był zdania... - zaczął mecenas ze smutkiem w głosie. - Nic nie mów, niech zgadnę! - Lysander uniósł rękę. - Zapewne twierdził, że wszystkiemu zaradzi pewniak na Newmarket, jeden z jego szczęśliwych rzutów kośćmi. Sprawdź Spojrzał błagalnie na nianię. R S - Panno Tyler, czy mogłaby pani...? Nie chcę mu zrobić krzywdy. Willow ukucnęła obok chłopczyka. - Jest na to sposób. - Uśmiechnęła się do pracodawcy, podnosząc na niego wzrok. - Gdy tylko podważy się mały paluszek dziecka, automatycznie rozluźnią się pozostałe. - Posadziła Mikeya w foteliku i postawiła przed nim miseczkę. Sama zajęła się szukaniem płatków śniadaniowych. Celowo odwróciła się plecami do Scotta, by nie dostrzegł rumieńców na jej policzkach. Gdy kucnęła i podniosła ku niemu wzrok, ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Dostrzegła w jego oczach