Z twarzy Liz znikł uśmiech.

Santos zrobił trochę miejsca i położył na środku blatu zdjęcia sześciu ofiar Śnieżynki. Podał Jacksonowi to, na którym była ostatnia. - Mamy już wyniki sekcji. Jackson przez chwilę oglądał zdjęcie, potem podniósł głowę. - Jakie wyniki? - Walczyła przed śmiercią. - Santos wręczył przyjacielowi kolejne zdjęcia dokumentujące siniaki na rękach, na plecach i ramionach. - Musiała się zorientować, co jej grozi. - A jabłko? - Dwie ostatnie dziewczyny nie chciały ugryźć. Musiał to zrobić za nie. Wcisnął im potem odgryzione kęsy do gardła. - Troskliwy. Santos zacisnął usta. - Musiało mu się to bardzo nie podobać. Podobnie jak to, że ostatnia dziewczyna zaczęła się z nim szamotać. Lubi, żeby jego ofiary były czyste, niepokalane. Niepokalane... - powtórzył z namysłem. - A wybiera prostytutki. - Oczyszcza je. - Jackson zaczął bębnić palcami po blacie biurka. - Przygotowuje na spotkanie z Bogiem. - Ale kiedy już zamorduje, uprawia z nimi seks. Już po wysłaniu ich do Boga. Nic z tego nie rozumiem. Ten kawałek układanki nigdzie mi nie pasuje. - Może sam uważa się za Boga? Wypala im znak krzyża, Jego znak. Jego czyli swój. Ma to jakiś sens? Santosowi ciarki przeszły po plecach. - Boja wiem? Jabłko, owoc zakazany... - No właśnie. - Wąż skusił Ewę, ona nadgryzła jabłko i podała je Adamowi. - Zegnaj Raju, pojawia się grzech pierworodny. - I te dziewczyny grzeszą - mówił Santos. Podniósł się i chodził teraz nerwowo koło biurka. - Sięgają po zakazany owoc, więc muszą zostać oczyszczone z grzechu. Dlatego je morduje. Żeby oczyścić. Uważa, że je zbawia. Tylko po co je potem... - pokręcił głową. - Jakiś chory sukinsyn. - Zatrzymał się nagle przed Jacksonem. - A sperma? Gdzie biologiczne dowody gwałtu? - Myślisz, że czymś się posługuje? http://www.warszawaginekolog.com.pl/media/ - Milordzie, czy to lord Kilcairn pana namówił, żeby pan ze mną zatańczył? - zapytała, gdy spotkali się przy kolejnej figurze. Na widok osłupiałej miny Ellisa Alexandra skarciła się w duchu za zbytnią śmiałość i brak taktu. Damy nie powinny zadawać tak bezpośrednich pytań, zwłaszcza osobom o wyższej pozycji społecznej. To wszystko wina Luciena Balfoura i jego złych manier. - Ja... na ogół nie trzeba mnie namawiać, żebym poprosił do tańca piękną kobietę, panno Gallant. Spojrzała mu w oczy. - Na ogół - powtórzyła. - Cóż, dziękuję, ale ten gest nie był konieczny. Nie muszę tańczyć z przystojnymi dżentelmenami, żeby dobrze wypełniać obowiązki wobec panny Delacroix. Na twarzy lorda Beltona odmalowało się zaskoczenie. - Mówi pani od serca, prawda?

- Dlaczego nie? - Bo musimy się ukrywać. To tak jakbyśmy wszystkich okłamywali. - Nieprawda. - Ścisnęła mocno jego dłoń. - Kocham cię. Co w tym złego? To ma być kłamstwo? Kocham cię jak nikogo innego na świecie. Santos, powiedz, że mi wierzysz. Że wierzysz w moją miłość. - Wybacz... nie mogę. Odsunęła się. Chyba się przesłyszała, nie mógł tego powiedzieć. A jednak powiedział. Głośno i wyraźnie. Nie wierzy, że go kocha. Nie potrafi jej uwierzyć. Sprawdź - Ma pani rację - stwierdził, posyłając jej uśmiech, choć najchętniej by ją udusił. - Zaproszę pannę Perkins i jej rodziców na sobotnie wyścigi. Dam jej szansę pokazania się z lepszej strony, nie sądzi pani? - T - tak, milordzie. Czyżby panna Gallant pożałowała, że zaczęła tę rozmowę? Takie odniósł wrażenie. Ciotka Fiona, spiorunowana przez niego wzrokiem, odeszła kaczkowatym chodem do swoich głuchych przyjaciół. Guwernantka z dezaprobatą pokręciła głową i ruszyła za nią. Lucien się uśmiechnął. Dostanie nauczkę. W dużo lepszym humorze wrócił do obserwowania tańczących. Ku zaskoczeniu Alexandry pani Delacroix zeszła rano na śniadanie. Jeszcze większą niespodzianką, zważywszy na to, że wrócili do Balfour House dobrze po północy, był jej dobry humor. - Rose, panno Gallant, dzień dobry. Tylko mi nie mówcie, że drogi Lucien jeszcze nie