przyjemne alejki spacerowe dla siebie i Szekspira. Chętnie przyjęłaby tu posadę, pod

Po ceremonii Santos zaprosił żałobników na poczęstunek. Skromną stypę urządziła Liz, zdejmując z Santosa obowiązek zadbania o drobiazgi. W czasie spotkania nie odstępowała go na krok, tak jakby należał do niej. Chociaż ani razu nie spojrzała w jej stronę, Gloria wyraźnie czulą niechęć dawnej przyjaciółki. A później goście, jedni po drugich, zaczęli zbierać się do wyjścia i było już po wszystkim. Liz musiała wracać do restauracji, Jacksona wzywano do biura, sąsiedzi nie chcieli się narzucać. Gloria, wyczerpana i bliska łez, zabrała się do zbierania talerzy i szklanek. - Zostaw - poprosił Santos. - Później się tym zajmę. Spojrzała na niego przez ramię. Stał w drzwiach kuchni, wyraźnie wzburzony. - Dlaczego? - Później się tym zajmę - powtórzył z niechęcią. – Nie potrzebuję twojej pomocy. Te słowa zabolały ją bardziej, niż powinny. - Żaden kłopot. Podszedł do niej energicznym krokiem. - Niby dlaczego, Glorio? Dlaczego chcesz mi pomóc? - Dlaczego? - spytała bezradnie. - Dlatego, że ją kochałam. Milczał chwilę ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń, wreszcie spojrzał jej prosto w oczy. W jego wzroku było tyle wrogości, że wstrzymała oddech. - Co, u diabła, ma wspólnego pomoc w zmywaniu naczyń z uczuciami do Lily? Nie mieszkałaś z nią... prawie jej nie znałaś. Uniosła hardo głowę, choć drżała na całym ciele. - Wydawało mi się... że ona... mimo wszystko... stała się cząstką mojego życia, kimś bardzo ważnym. Chciałam coś zrobić. W jakiś sposób... Straciła wątek. Zabrakło jej słów. On nie rozumie. Nie chce zrozumieć, nie obchodzą go jej uczucia. Skontaktował się z nią z powodu Lily, nie dla niej samej. Zrobiła swoje i teraz powinna zniknąć z jego życia. A czego się spodziewała? Że zbliży ich wspólna żałoba? Że będzie ją teraz wspierał i okazywał współczucie? Oczekując wzajemności z jej strony? Niewiele brakowało, a wybuchnęłaby histerycznym śmiechem. Jakże zmyliła ją uprzejmość, nawet serdeczność, którą jej okazywał. A przecież to nie o nią chodziło. Wszystko robił dla Lily. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co ma wspólnego pomoc w zmywaniu naczyń z uczuciami do Lily? Uważasz, że tych kilka talerzy bardziej cię do niej zbliży? Ze zmyjesz swoje winy? - W porządku - odparła zmęczonym głosem. - Chcesz sam sprzątać ten bałagan, bardzo proszę. http://www.dobra-ortopedia.com.pl/media/ zauważy, w co się stroi pańska guwernantka. I kto nią jest. - Alexandro - szepnął, żałując, że stoją na środku Bond Street. Chętnie by ją pocałował. - Już dawno przestałem się przejmować, co ludzie o mnie myślą. Chcę panią zobaczyć w tej sukni i już. - Nie jest to wielkie zwycięstwo, milordzie. Skinął głową. - Ale pierwsze z wielu. A właściwie drugie, jeśli uwzględnimy fakt, że jednak pani dla mnie pracuje. Spojrzała mu prosto w oczy. Tylko rumieniec na twarzy przeczył wrażeniu całkowitego spokoju. - To jeden z wielu błędów, które popełniłam, milordzie. - Mam nadzieję, że nie ostatni. - Pozwolił jej zinterpretować te słowa w dowolny sposób i zerknął na drzwi pracowni. - Niech pani przeprosi ode mnie diabelskie nasienie i jej

dorocznej renty dla małżonki i każdego z jego dzieci. - Mój Boże - wyszeptała i drżącymi rękami sięgnęła po liścik. „Twoja druga i ostatnia obiekcja dotyczyła mojej wiary w miłość, a raczej jej braku. Myślę, że już znasz odpowiedź. Nie będę ogłaszał całemu światu, jak bardzo cię kocham, pragnę i potrzebuję. Mam jednak do ciebie pytanie. Kochasz mnie, Alexandro?” Łza spadła na podpis: „Twój Lucien.” Sprawdź ni wygląd jakiejś wojennej machiny. Przypominała czołg. Albo statek kosmiczny w formie kuli, który właśnie przy- był na ziemię. Była podobna do owada. Jakiegoś olbrzy- miego pancerzowca. — Prędzej! — zawołał Bobby. Niania gwałtownie się poruszyła, obracając się nie- znacznie wokół własnej osi, gdy koła napędu dotknęły podłogi. Jedna para bocznych drzwi otworzyła się. Ze środ- ka błyskawicznie wysunęło się długie metalowe ramię. Niania schwyciła Bobby'ego magnetycznym chwytakiem i przyciągnęła do siebie. Następnie posadziła go sobie na 74