- Sądzi pan, że będzie miało dla niego znaczenie, jak wyglądam? Że oceni mnie po zakurzonym ubraniu?

Co za głupie pytanie, odpowiedziało jej spojrzenie. Patrzyła na niego tak, że tym razem jemu zaparło dech. Była taka cudowna... Włosy miała splecione w warkocz, a na czubku jej nosa widniała ciemna smużka - widać ocie¬rała sobie twarz zabrudzoną dłonią. Mark wpatrywał się w drobną twarz Tammy z absolutnym zachwytem, zakocha¬ny do szaleństwa. - Przyjechałeś, żebym podpisała papiery i zrzekła się praw do Henry'ego? - Nie. Przyjechałem, bo wreszcie rozumiem. Przytrzymała go mocniej, oczywiście tylko po to, żeby mnie spadł. - Co rozumiesz? - Jak dużo mi dałaś. Henry jest cudowny. Jej serce zaczęło śpiewać z radości. - Wiem. - Tak, ty to wiedziałaś od pierwszej chwili. I oddałaś mi go, żebym i ja mógł poczuć, czym jest miłość i praw¬dziwe szczęście. Tammy, jestem teraz innym człowiekiem. Henry mnie wyleczył. Ty mnie wyleczyłaś, ofiarowując mi taki dar. Ale ja wciąż nie znałem jego wartości. Myślałem, że zrobiłaś tylko to, na czym i mnie zależało, czyli uwolniłaś się od odpowiedzialności. - Nagle jego twarz rozjaśniła się niezwykłym uśmiechem. - A potem Henry zrobił pierwszy samodzielny krok. - Co? On już chodzi?! - zawołała Tammy z zachwy¬tem, bardzo przejęta. - Tak. Zrobił to na oczach tłumu dziennikarzy, bo stało się to w czasie konferencji prasowej. Rozumiesz, widziało to kilkadziesiąt obcych osób, a ty nie! Właśnie ty - najważniejsza osoba, która powinna przy tym być. Nie możesz więcej tracić takich chwil, Tammy. To niesprawiedliwe. Nie godzę się na to. Potrząsnęła głową, ani na moment nie odrywając jednak uszczęśliwionego spojrzenia od jego twarzy. Wciąż nie mog¬ła uwierzyć w to, że znów go widzi, że naprawdę ma go przy sobie. - Mark, ja nie mogę... - Zająć się z powrotem Henrym na poprzednich zasa¬dach? Wcale ci tego nie proponuję, za dużo bym stracił. Chcę być za niego odpowiedzialny. I za mój kraj też. - Po¬patrzył na nią z powagą. - Przeszłość jest już zamknięta. Teraz jestem naprawdę gotów przyjąć na siebie obowiązki zarówno głowy państwa, jak i opiekuna Henry'ego. Posta¬ram się wywiązać ze wszystkiego jak najlepiej i nie powta¬rzać starych błędów, ani błędów mojej rodziny. Zmieniłem się. Dzięki tobie. - Przecież ja nic takiego nie zrobiłam - zaprotestowała. - Jak to nie? Cały czas robisz! Patrzysz na mnie takim wzrokiem jak teraz, ufasz mi, kochasz... - Mark, ja nie... - Tylko mi nie mów, że już mnie nie kochasz! - prze¬raził się. - Nie rób mi tego! Nie mów, że zniszczyłem twoje uczucie przez własną głupotę. - Jego głos stał się żarliwy, błagalny. - Tammy, co ja bez ciebie zrobię? Przyjechałem prosić cię o rękę, kocham cię, pragnę, potrzebuję. Wróćmy razem do Broitenburga, zostańmy mężem i żoną, rodzicami Henry'ego. Proszę, kochaj mnie. Wyjdź za mnie. Zrobisz to? - Patrzył na nią w napięciu. http://www.psychoterapeuci.net.pl/media/ - Panienka Tammy chciała jak najlepiej dla Waszej Wy¬sokości i dla panicza Henry'ego. Zostawiła list, tam pewnie jest wszystko napisane. Mark niemal wyrwał mu kopertę z ręki. Drogi Marku! Nie powinnam była przyjeżdżać do Broitenburga. Miałeś rację, potrafisz zapewnić Henry'emu najlepszą opiekę. Nie słuchałam Cię wtedy, ponieważ egoistycznie chciałam zatrzymać małego dla siebie. Samotność potrafi bardzo do¬kuczyć... W Broitenburgu okazało się, że Henry potrzebuje nie tyl¬ko mnie, ale i Ciebie. Oczywiście, byłoby najlepiej, gdyby mógł mieć nas oboje, ale przekazywanie dziecka z rąk do rąk jest czymś strasznym. To by mu tylko zaszkodziło, po¬nieważ nie przywiązałbyś się do niego całym sercem, a on właśnie tego potrzebuje. I Ty też tego potrzebujesz. Przepraszam, jeśli wtrącam się w nie swoje sprawy, ale musisz wreszcie przestać się bać. Nauczyłeś się tłumić uczucia, by już nikt nie mógł Cię zranić. Teraz jednak pojawił się Henry i jakoś znalazł drogę do Twojego serca. To szansa dla Ciebie. Opieka nad nim dobrze Ci zrobi, pomoże Ci się otworzyć i żyć pełnią życia. Dlatego muszę Was zostawić. Nie ma innego wyjścia. Nie mogę Cię widywać. Nie mogę być blisko Ciebie. Może jestem naiwna, ale po naszych pocałunkach nie potrafię zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Bo stało się. Wiem, nie powinnam była zakochiwać się w Tobie. To głupie. Wracam do domu. Wszystkiego dobrego, Tammy

I zaraz dodał: - Widziałem chorego, któremu jakiś lekarz przywrócił zdrowie. Chory był szczęśliwy, bo już stracił nadzieję na wyzdrowienie. Lekarz też był szczęśliwy, bo nigdy nie przypuszczał, że potrafi tak skutecznie wyleczyć i zamierzał nawet zrezygnować z leczenia innych. Widziałem też wielu strapionych Poszukiwaczy Szczęścia, którzy swe szczęście odnajdowali w tym, iż ktoś chciał i umiał ich pocieszyć... Ale najwięcej wśród mądrych Poszukiwaczy Szczęścia było samotnych, którzy wreszcie znajdowali kogoś bliskiego... Sprawdź - I to ma być odpowiednia opieka? Nie zgadzam się! Nie widzisz, że najlepsze warunki miałby, mieszkając razem z tobą w Broitenburgu? Nie widzisz, że tak byłoby najlepiej dla nas wszystkich? - Nim zdążyła się zorientować, ujął jej dłonie i uścisnął je mocno, jakby pragnął przelać w nią choć część swojego zapału. - Oddam wszystkie okoliczne lasy pod twoją opiekę, zapłacę ci kilka razy tyle, ile zara¬biasz teraz. Wybierzesz sobie kogoś do pomocy nad Hen¬rym, zamieszkasz w zamku, wszystko na mój koszt. - Ja miałabym mieszkać w zamku? - powtórzyła z nie¬dowierzaniem. - Oczywiście! - To przecież absurd. - Popatrzyła na swoje dłonie, któ¬rych Mark wciąż nie wypuszczał ze swoich rąk. Od ciężkiej fizycznej pracy stały się szorstkie i zniszczone, widniały na nich dawne i świeże zadrapania. Jego wzrok również powędrował w tym kierunku. Rozluźnił uścisk i zaczął delikatnie wodzić palcem po niebie¬skich żyłach - od palców po nadgarstek. I znowu. I znowu. Ten dotyk był tak subtelny, że aż hipnotyzujący. Tammy miała wrażenie, jakby ktoś rzucał na nią czar. Podobnie mu¬siał czuć się Kopciuszek, gdy dobra matka chrzestna skinęła nad nim różdżką... - Uda się, zobaczysz - powiedział Mark żarliwie. - Bę¬dzie ci tam dobrze. - Ciekawe, jak długo. - Zostaniesz, ile zechcesz. Nawet na zawsze. - A jeśli mi się nie spodoba, to co? Gdy Henry znajdzie się w Broitenburgu, już go stamtąd nie wypuścisz. – Tammy nawet nie kryła goryczy i nieufności. Mark zastanawiał się, wciąż gładząc wierzch jej dłoni. Następnie obrócił je wnętrzem do góry i przeciągnął palcem po linii życia, jakby potrafił czytać z rąk.